Na stawienie się w porcie mamy 6 godzin, więc średnia 3 km/godz wystarczająca na spacer po mieście tu wydaje się być wyśrubowana toteż bez zwłoki ruszamy. Zejście tych 500 m wysokości krętą drogą jest dość wyczerpujące i niektórzy już czują mięśnie nóg tak przydatne przy schodzeniu, nieużywane jednakowoż na co dzień. Wreszcie zeszliśmy i zaczyna się wyczerpujący marsz po dnie wąwozu. Podłoże różne- a to udeptane ścieżki, a to luźne kamienie, a to koryto wyschniętego potoku. Jak na złość brakuje asfaltu czy chociażby chodnika. Podstawą jest wygodne obuwie, nie daj boże wybrać się tam w klapkach, luźnych sandałkach lub innym wytwornym obuwiu.
Widoki rekompensują wszystko- różnego kształtu skały, piękna roślinność, oczka wodne, drzewa rosnące wprost na skałach i wąwóz pogłębiający się i zacieśniający. Po drodze mijamy samą wioskę Samaria ze studnią i urzędem pocztowym gdzie można napić się przy okazji wody i wysłać okolicznościową kartkę. Wąwóz się wciąż zacieśnia i wreszcie dochodzimy do największej atrakcji turystycznej. Są to tzw skalne wrota, wysokość- 500 metrów, przewężenie do kilku zaledwie metrów i koniec wąwozu, dalej już wygodna droga, kawiarnia i za chwilę (ostatnie 2 km wędrówki) widać już morze i nasz statek.
Ku swojemu zdumieniu przy skalnych wrotach- tłum. To ci którzy przypłynęli statkiem, podjęli nadludzki wysiłek przejścia 2 kilometrów by zrobić sobie zdjęcie i chwalić się przejściem Samarii. Dobrze że nie żądają dyplomów. Po dotarciu, o dziwo, na czas do morza jedyna myśl która mnie drążyła to zdjąć buty. Wygodne, nie powiem, adidasy (przepraszam- Wilsony) ubijały już różne korty świata i sprawdziły się w każdych warunkach.
Zanurzenie stóp w morzu to prawdziwa uczta.
Płyniemy z Agia Rumeli do Chanii wzdłuż wybrzeża a widoki osładzają nam ból nóg i ogólne zmęczenie. Udało się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz