Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.

czwartek, 28 czerwca 2012

Istambuł - day 2


Jeszcze wyraźniej widać to w Aya Sofia (Święta Zośka), która wszak powstał przed erą islamu- tj w IV wieku, a przecie Mohamet urodził się w VI wieku (570r). Język turecki to nie arabski, w którym spisany jest Koran, toteż by zostać praktykującym muzułmaninem trzeba się arabskiego (w mowie i piśmie!!) nauczyć. Turcję jednak ciągnie bardziej do Europy, mimo nikłego procenta powierzchni w Europie, niż do Azji. Zarówno Błękitny Meczet jak i Aya Sofia (Hagia Sofia, wg różnej dowolnej pisowni) są budowlami zapierającymi swą wielkością dech w piersiach. Najstarsza i najbardziej znana na świecie Aya Sofia już (jako jedyna spośród spotykanych świątyń) skomercjalizowała się i pobiera opłaty za wstęp.


Wieczorem wizyta na Wielkim Bazarze. Późno już i stragany zamykają się, ale w otwartym jeszcze sklepie za grubą „omegę” z 3 cyferblatami Turek chce 160 wariatów (lirów, 2:1 do złotówki). Nie korzystamy i wracamy do hotelu kontemplować wspaniałe widoki z restauracji na hotelowym tarasie
Drugi dzień pobytu w Istambule przeznaczamy na spokojny (nic już nie musimy) kilkugodzinny spacer.

Po drodze zahaczamy o Grand Bazar, gdzie cena „omegi” spadła już do 120 TL, i zwiedzając leżący przy głównej arterii grobowiec Suffi Paszy udajemy się na poszukiwanie słynnego meczetu Sulejmana wraz z niemniej słynnymi grobowcami. Meczet przechodzi właśnie renowację (nie szkodzi) ale grobowce są otwarte dla zwiedzających. Grobowce pięknie malowane, ozdobione, i puste (bez tłumu zwiedzających). Marszruta wiedzie w stronę dzielnicy taxim, gdzie to mieszkałem podczas pierwszego pobytu w tym mieście.

Po drodze chcemy obejrzeć Nowy Meczet oraz Targ Egipski czyli spice bazar. Nowy Meczet (z XVI wieku, więc stosunkowo młody) jest wspaniały. Olbrzymi, prześlicznie wykończony a i atmosfera inna niż w dwóch pierwszych, dopiero jak hałaśliwa wycieczka włoska poszła sobie, mogliśmy zrobić zdjęcia i poczuć klimat tego miejsca. Odwiedzamy jeszcze rzecz prosta kompleks pałacowy Topkapi, a przed hotelem widzimy jak rozkładają (?na sprzedaż?) dywany. Oczywiście, skoro już wyjeżdżamy..


W drodze do hotelu znajdujemy, że na Grand Bazar, scena zegarka spadła już do 80 TL. Po dłuższych targach i ceregielach łaskawca spuścił do 50. Droga do domu tym razem niekłopotliwa (już znana) toteż kolację z winkiem jemy już na naszym tarasie w Sozopolu.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

błękitny meczet



Dojazd – hardcore-, ale lokalizacja i widok z tarasu hotelowego- bajkowy. Błękitny meczet o rzut beretem, przepiękny widok na morze Marmara i cieśninę Bosfor!! Ale czas nie pyta- nie staje, wyruszamy więc w miasto. Po wyjściu z hotelu naradzamy się (z mapą) gdzie iść, aż tu zaczepia nas starszy jegomość pytaniem czy mówimy po francusku (?), poczym zarzuca użytecznymi informacjami gdzie co obejrzeć, kiedy, za ile itp. Na zakończenie zapytał skąd pochodzimy, bo nie wyczuł (!?) obcego akcentu. Szkoda że nie spróbowałem na nim dość dobrze opanowanego akcentu arabskiego.

Zaczynamy oczywiście od hipodromu z którego pozostał jeno obelisk- identyczny jak w Karnaku i na Placu de la Concorde w Paryżu. No ale naprzeciwko: najokazalszy- Błękitny Meczet, na wstępie dostajemy pelerynki do osłonięcia różnych nagości i worek na buty (po zdjęciu) i bez przeszkód wchodzimy do środka.
















Tłum wiernych i niewiernych przeplata się ze sobą w każdym meczecie, widać że religii nie traktują ortodoksyjnie, islam i chrześcijaństwo żyją w zgodzie obok siebie. Coś takiego widzieliśmy tylko w Egipcie, gdzie to kościół koptyjski był na równych prawach z islamem.

niedziela, 17 czerwca 2012

Istambuł- już bliżej Maghrebu



Droga do Istambułu- czerwona wg mapy- zaskoczyła nas, niestety in minus. Kręta, wyboista, dziura na dziurze, i gdyby nie drogowskazy na Turcję pewnikiem zmienilibyśmy trasę. Okazał się ,że zamiast remontować (modernizować) drogę, obniżyli jej status ( do żółtej), a czerwoną (wraz z numerem) przenieśli na starą żółtą, o czym dowiedzieliśmy się dopiero w drodze powrotnej.



Jeszcze tylko niezamierzone korowody na granicy (1 godzina) i meldujemy się w Turcji. Drogi wspaniałe, zachęcające do szybszej jazdy, ale gdy naiwnie, na autostradzie ustawiłem na tempomacie 130, zatrzymała nas policja. Okazało się ze owa autostrada jest tylko drogą szybkiego ruchu, bo jeszcze nieodebrana, i można tu jechać tylko 99km/h (??!). Sztuka negocjacji pozwoliła wykpić się za 50 Euro (z proponowanych 300).




Przed wyjazdem przezornie wgrałem do Garmina (czyli Gargamela) aktualna mapę Turcji, i bardzo dobrze bo bez tego błąkalibyśmy się po Istambule do dziś.



Ten godzinny dojazd do hotelu to niezapomniane przeżycie, naprzód wyrzuciło nas z głównej drogi (tylko dla tramwajów i taksówek), potem uliczka zaczęła się zawężać do szerokości objuczonego osła, jechałem po kramach i towarach wystawionych na ulicę, przez zakazy wjazdu czy zgoła ruchu.










Gargamel podprowadził nas pod sam hotel, a urzędujący przed drzwiami portier spojrzał na rejestrację, zdjął pachołek i wskazał miejsce do parkowania. Ponieważ zarezerwowałem hotel w starej dzielnicy Sultanahmed, w pobliżu wszystkich najważniejszych miejsc, przewidując potencjalne problemy napisałem do hotelu Legend z prośbą o rezerwację miejsca parkingowego. I bardzo dobrze, bo miejsc było w sumie 2!

czwartek, 14 czerwca 2012

stówką do Sozopola

patrzę ci ja dziś na statystyki- i cóż ja widzę: liczba postów -100


Prześliczny ośrodek jak mini miasteczko w zieleni, z własną infrastrukturą, plażą na którą można zjechać (i wjechać) windą. Trzy baseny, boiska do siatkówki, koszykówki, plac zabaw etc. Nas, ponieważ trenujemy tenis stołowy na Spójni, najbardziej interesowała gra w pinponga. I tu zaskoczenie- sprzęt będący na wyposażeniu ośrodka (naiwnie własnego nie wzięliśmy) nadawał się tylko do nauki dzieci. Ale najgorsze były stoły od których piłka się nie odbijała!!! Po kilku minutach męki – zrezygnowaliśmy.


W ośrodku jest (obowiązkowo) sieć wi-fi, co pozwalało na bieżąco śledzić m.in. brydżowe Mistrzostwa Europy, gdzie to na kilka rozdań przez końcem, po koncertowej wręcz grze naszych par, byliśmy jeszcze na pierwszym miejscu (jak wiadomo zdobyliśmy „tylko” wicemistrzostwo).












Pierwsza wizyta w Sozopolu- jest to urocze miasteczko rybackie położone na kamiennym półwyspie. Brukowane uliczki, zakamarki i tarasy, tawerny tworzą niepowtarzalną atmosferę. Prześliczne stare domy- większość z nich drewniane lub obijane drewnem z czerwonymi dachami wpisane do rejestru dziedzictwa kulturowego.


Stary port, łodzie i kutry rybackie, klifowe urwiska, wysepki tworzą piękny krajobraz. Na targu świeże warzywa i owoce, bardzo dobre wino (5 lewa) i piwo (1 lewa). Dwa dni wypoczynku i poznawania okolicy. Jutro- Istambuł!!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

wjazd do Bułgarii



Opuszczamy zatem piękną Rumunię
Po pierwsze to już nie ten kraj rojący się od cyganów, naciągaczy, żebraków i złodziei.
Słynne drogi rumuńskie na których łamało się resory przechodzą do bajek. Niewiarygodny strumień pieniędzy unijnych każe oczekiwać, że za 2 lata będą dużo lepsze niż w Polsce. Infrastruktura takoż. Pensjonaty i hotele na bardzo przyzwoitym poziomie.




Jedzenie. No cóż- ja jestem wszystkożerny, ale moja „manżelka” cierpiała bardzo, głównie na brak dostatecznej ilości warzyw i owoców.
Z komunikacją- bez problemów, znajomość angielskiego czy francuskiego (nawet u celnika z granicy!)- prawie powszechna.






Widoki- architektura, a przede wszystkim wspaniałe krajobrazy warte są wyrzeczeń.

było to kilka słów pod sumo
Wania













Wykonaliśmy odpowiednie telefony, zaopatrzyliśmy się w lewa i w drogę do Sozopola.
Droga przez Bułgarię innej jakości- widać że kiedyś była lepsza niż w Rumunii- i tak już pozostało, tempo modernizacji kraju dużo mniejsze, inne tez widoki. Na przedmieściach Varny widzimy drogowskaz na Burgas i, mimo iż Gargamel pokazuje inaczej, decydujemy się tędy jechać.



Jak przyjezdni spod Radomia, niedoceniamy postsocjalistycznego rozumowania, półgodzinny koszmar z omijaniem metrowych (maluch by wpadł) dziur, błogosławię duże (17”) koła i AWD naszego Volvo. Późnym popołudniem dojeżdżamy do naszego ośrodka Santa Marina ulokowanego na skraju Sozopola. Zakwaterowanie i krótki rzut oka na okolice. Widok z olbrzymiego tarasu na zatokę i zachód słońca jest zasłużoną nagrodą za trudy podróży.

czwartek, 7 czerwca 2012

opuszczamy Rumunię



Wstaliśmy, zgodnie z planem o 6:30, boć to przed nami Bułgaria. Jeszcze tylko, nie obejrzany onegdaj, słynny monastyr Cozia, z oryginalnymi freskami bizantyjskimi. Położenie przy samej drodze ściąga nie tyko wiernych lecz i turystów. Niewielki kościół otoczony jest ukwieconymi jednopiętrowymi budynkami towarzyszącymi. Zrobiono delikatną renowację acz w dyskretny sposób.
Ale trza ruszać, bo przed nami długa droga.


Mimo dobrej jakości szosy, wioski i miasteczka spowalniały i dopiero od Pitesti pomknęliśmy autostradą. Przed samą granicą nieco poplątaliśmy się, przeoczyliśmy drogowskazy (może ich nie było) i wskazówki nawigacji (Garmin zwany pieszczotliwie Gargamelem) i w końcu wjechaliśmy na granicę która wyglądała jak stare magazyny socjalistyczne, z dojazdami zastawionymi starymi skrzynkami.





Pojawiły się jakieś samochody- no to my (pod prąd) za nimi. Okazało się jednak że musimy wrócić do tych „magazynów”. Jeszcze tylko urocza Rumunka w budce przy bramce skasowała nas ( z niewiadomych przyczyn) na 6 euro i ruszamy!.

niedziela, 3 czerwca 2012

Sibiu

Popołudnie, zgodnie z planem, mieliśmy spędzić na starówce w Sibiu. Rumunia nie była tak bardzo zniszczona podczas wojny, co pozwoliło zachować sporo zabytków. Sibiu jest naprawdę warte obejrzenia, większość domów jest odnowiona i zagospodarowana. Jak zwykle w Rumunii każdy dom jest inaczej zdobiony i na inny kolor pomalowany. Nawet we wioskach domy zdobione są bardziej lub mniej strojnie, ale każdy dom coś choć troszkę ma. Kolory też różne- od szarości po czerwienie, śliwki, fiolety, pomarańcze, zielenie.
We wioskach i małych miasteczkach domy stoją wzdłuż drogi przyklejone do siebie. Za domami zwykle znajduje się obejście z małym podwórkiem. Na ogół ukryte prezentuje się bardzo biednie i kontrastuje z fasadą domu. Z ulicy wchodzi się na podwórko, a potem do domu. Wchodzi się przez bramę z furtka szczelnie zasłaniającą obejście, częstokroć bramy wykonane są z rzeźbionego drewna.
Starówka w Sibiu z głównym placem, na którym znajduje się katedra, prezentuje się wspaniale. Liczne kościoły, katedry i bazyliki dodają uroku, toteż chodząc z mapa obejrzeliśmy różne zakamarki, np. most kłamców i
dużo biedniejsze tzw dolne miasto. Tym razem powróciliśmy do hotelu wcześniej by spakować się przed jutrzejszą podróżą. Bądź co bądź nieco ponad pół tysiąca kilometrów
Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.