Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.

czwartek, 3 stycznia 2013

Podwodny świat Morza Czerwonego


Pierwszego dnia już próbuję zejść, z aparatem foto, pod wodę i zrobić pierwsze zdjęcia. Przy okazji staram się nie popełniać starych błędów z poprzedniego pobytu w Hurgadzie. Wieczorem, pełen obaw, wrzucam zdjęcia do komputera i ku własnemu zaskoczeniu, konstatuję iż wyszły całkiem przyzwoicie. Z postanowieniem zrobienia jeszcze lepszych fotek układam podstępny plan: wizyta w parku Narodowym Ras Mohamed i rejs Yellow Submarine.

Na razie wypoczywamy i po plaży zwiedzamy okolice a wieczorami odwiedzamy tutejszy amfiteatr gdzie codziennie są jakieś występki, animacje i konkursy. Próbujemy też pograć trochę w ping ponga (przezornie wziąłem z domu sprzęt) ale za gorąco i stół często okupowany jest przez małolatów.


Wizyta w Ras Mohamed interesująca, piękne i zróżnicowane rafy ale tak naprawdę to najfajniejsze ryby widziałem (i sfotografowałem na naszej rafie przyhotelowej). Podpływają do samej plaże i proszą się same o zdjęcie lub o odłowienie na kolację.
Odwiedzamy tez stary Bazar (Old Market). Ot tak dla obejrzenia bo niczego specjalnego nie chcemy kupować.

Marek natomiast pojechał z niezłomnym zamiarem kupienia sobie płetw. Przy odpływach nasza rafa jest bardzo płytka i pływanie żabką grozi poobcieraniem kolan. Ja pływam tam gdzie głębiej a Marek chce, jak zawodowiec pływać kraulem, w płetwach. Udało mu się w końcu kupić za nieduże pieniądze sprzęt, i to niezłej firmy.

Mnie proponowano dla żony oryginalny zegarek Rado. Omego czy Seiko też mogłyby być. Zszedłem już do 30 Euro i wyczuwałem jeszcze luz, ale nie skorzystałem. Co za frajer ze mnie. Przy powrocie do domu trzeba złapać taksówkę. Chłopcy zaczynają od 70 zł. 17?- pytam udając ze nie zrozumiałem. Obrażają się, ale w końcu bez specjalnych ceregieli jeden godzi się na 25. Chyba dokłada do interesu.

Pobyt mija równie szybko jak wycieczka. Wracamy bo jednak w domu najlepiej, z postanowieniem że w te okolice i klimaty jeszcze powrócimy.

wtorek, 1 stycznia 2013

ogrody sułtańskie


Następnego dnia rozwozimy towarzystwo- tych co wracają – na lotnisko, tych co zostają- do hoteli. Ponieważ rozwózka i wymeldowania jest o w samo południe, mamy trochę czasu na wypoczynek nad basenem. Pływa ze mną ( a raczej tapla się bo płytko) kilku naszych. Ciekaw jestem jak to głęboko- mówi jeden z nich. Na brzegu facet wypożyczający ręczniki przygląda się nam więc go zagaduję.


Metr- mówi, i po krótkim zastanowieniu dodaje- siedemdziesiąt.
Tłumaczę to moim towarzyszom ale przy okazji protestuję:
1,70? Chyba aż tyle nie- mówię- może półtora metra?
Tak- zgodził się nadspodziewanie łatwo- chyba półtora.

Jak widać zgodny to i niekłótliwy naród. Tu jednak konwersacja się przestała kleić bo facet choć biegły w arabskim, znał z angielskiego tylko jedno słowo: towel- ręcznik. W swej jakże odpowiedzialnej pracy liczebniki (one- two- three..) mógł łatwo przeskoczyć pokazując na paluszkach. No ale wreszcie czujemy prawdziwy oddech wakacji, nie musimy wstawać rano, trząść się w autokarze. Pełen luz i odpoczynek.

Nasz hotel (Sultan Gardens) , a w zasadzie niezależna wioska to prawdziwe ogrody sułtańskie. Najwyższy standard, obsługa jakby z innego- niearabskiego- świata. No i cudowna rafa tuż przy plaży. Jutro (obiecuję sobie wypróbuje sprzęt- aparacik kompaktowy Nikona z wodoszczelną obudową.
Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.