Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.

sobota, 29 października 2011

przerwa w pisaniu bloga nie wynikła z opieszałości, wrodzonego lenistwa, czy obłożnej choroby. Po prostu odwiedziłem przecudowne Maroko, i o tym też będzie ale w stosownym, czasie. ale wracamy do adremu jak mawiał ongiś mój dyrektor...

Przyroda
W Afryce wszystko rośnie jak oszalałe, przyroda nie ma skrupułów i w takiej temperaturze i wilgotności rośnie wszystko. W pasie nadmorskim panuje klimat śródziemnomorski, ale i to mało. Typowa budowla jednorodzinna (bądź szeregowa) to tzw „hosz” charakteryzujący się wewnętrznym patiem. Na tymże patio chciałem zrobić sobie ogródek. Natargaliśmy z synem dziesiątki kilogramów „żyznej ziemi” (czytaj: gliny z piaskiem), wysypaliśmy dwudziestocentymetrową, ogrodzoną kamieniami (przywiezionymi na wózku) warstwę i wetknęliśmy doprawdy byleco: urwane liście irysa, patyki zerwane z drzew, różne inne gałązki.
Wszystko puściło i wyglądało wspaniale. Z opuncją nie eksperymentowaliśmy- zapuściłaby korzenie na 100%, tyle że potem byłyby kłopoty z pozbyciem się teko kaktusa. Gdybym na 1 choć dzień pozostawił w „ogródku” miotłę- też by zakwitła. Flora i fauna są zresztą siebie warte. Osły- wiadomo najwspanialszą wyżerkę mają po śmietnikach, ale krowy?- te przecież są wszystkożerne. Widziałem raz jak taka jedna krasula znalazła kartonowe opakowanie po soku czy czymśtam. Zżarła z przyjemnością a plastikowy korek wypluła, z wdziękiem przy tem bekając. Na pustyni wszelako takich rarytasów nie ma – uświadczysz co najwyżej trawę alfa- twardą i ostrą jak cholera. Ale to nic- wielbłądom, osłom i kozom to nie przeszkadza.

Na pustyni, jeśli już o niej mowa, rosną palmy. Te, jak się wydaje, potrafią rosnąć w ogóle bez oznak wody, ich system korzeniowy ciągnie wodę z niebotycznych głębokości. Tubylcy starają się jak mogą dopomóc palmom- tworzą ( z reguły za pomocą spychaczy) niecki wokół palm zbierające wodę. Jest to niezła fucha- na okrągło- bo wiatr zasypuje szybciutko wszystko równo.
Wszechobecne są wszelkie kaktusowate- opuncje rosną wszędzie tworząc żywopłoty nie do pokonania dla wszelkiego stworzenia żyjącego. Majestatyczne agawy kwitną raz w życiu, potem więdną i– by zamknąć łańcuch pokarmowy – są doskonałą wyżerką dla ślimaków.

środa, 12 października 2011

absurdów cz 2


To i wszystkie inne „inteligentne” działania miały oczywiście na celu wywarcie presji na kontraktorze (wykonawcy) by nie skąpił na bakszysz
Przykład 2.
Przylatuje Nurdin z rewelacją, że zasypali linię 237 PRZED testem i chcą, rzecz prosta, oszukać bo ciśnienie ziemi zrównoważy oczywiście niedostatki ciśnienia w teście. Powinienem test unieważnić, odkopać całą linie(!). rzecz prosta dodatkowa kara. Tu niestety muszę się zgodzić- wykonawca powinien ponieść najsurowsza kare ,bo ostatni bakszysz Nurdin dostał jakieś 3 miesiące temu. Ajajaj- powiedziałem, muszę lecieć na linie 567, ba tam dzieci (takie 16-20 lat) bawią się rzucając kamieniami w rurociąg. Boję się że zrobią w nim dziury, a kontraktor go zasypie. No i co?- Nurdin jeszcze nie skumał. Jak to?- udałem zdziwienie- zasypią go i test nic nie wykaże! Wykaże- tu Nurdin wpadł we własną sieć- jak rurociąg będzie nieszczelny to test nie wyjdzie. Tak?- tu ostentacyjnie westchnąłem- to znaczy nie ma sensu odkopywania linii 237? Oczywiście- odparł z wyższością (jakie to proste rzeczy musi mi tłumaczyć)!


Kiedyś na spotkaniu na budowie wstaje miejscowy i mówi że Polserwis (czyli my) źle zaprojektował siec kanalizacji. Ten trunk (prostokątny zbiorczy żelbetowy kolektor 2x3 m) jest ok. ale te mniejsze rurociągi są za małe, bo w uliczkach o szerokości 4m kładzione były rury 0,20 m średnicy. A czemuż to- pytam zaciekawiony- projektowaliśmy wszak wg wspólnie przyjętej księgi pn. British Standards. Ano- tu Libijczyk wstał z godnością- próbowaliśmy czy baran przejdzie i sprawdziliśmy- rogi przeszkadzają! Ale średnice kanalizacji były jednak wystarczające. Jak wiadomo w tym klimacie opady bywają krótkie acz intensywne, deszcz zalewa wszystko, ulicami płyną rzeki, a po chwili wszystko spływa kanalizacją do najbliższej „uadi” czyli okresowo wysychającej rzeki. Delikatna różnica: na wschodzie, w Libii i Egipcie mówią „uadi’ (pisane zazwyczaj „wadi”), na zachodzie zaś- ued (pisane rzecz prosta :”oued”). A mimo że sieć magistralna o średnicy 0,7-1,2 m wpusty deszczowe zdecydowanie nie wystarczają- Libijczycy otwierają włazy od studzienek, by tamtędy odprowadzić wodę. I w taką właśnie otwartą studzienkę wpadł na skrzyżowaniu policjant regulujący ruchem. Średnice, jako się rzekło są wystarczające więc przez „siedemsetkę” przeleciał gładko. Znaleźli go 2 kilometry poniżej w uadi, jeszcze dychał i ponoć wyżył. Twardy naród ci Libijczycy.

niedziela, 9 października 2011

praca w Libii

W oparach absurdu
Pracowałem w nadzorze budowlanym przy realizacji Master Planu Trypolitanii w szczupłej ośmioosobowej grupce Polaków. Do naszych obowiązków formalnych należał nadzór nad budową sieci kanalizacji Trypolisu, do nieformalnych- takie prowadzenie robót, by klient nie czepiał się i płacił. Spełniać należało ich życzenia, tłumaczyć ale tak by się nie obrazili, broń boże kłócić się- klient wszak ma zawsze rację lecz do prawidłowej racji musi sam dojść. Klientem był urząd miasta (Baladija) i nominowani do sprawdzania nas inspektorzy. Nasi ulubieńcy: Nurdin, Mustafa,czy Mohamed do lotnych się nie zaliczali, i trzeba było ich dyplomatycznie zachęcać, by prawidłową odpowiedź znaleźli sami. Przykładów nie trzeba było długo szukać.
Przykład 1: test ciśnieniowy niedużych rurociągów z rur azbestowo-cementowych polegał na „napompowaniu” powietrzem odcinka rurociągu do wartości 30cm słupa wody i sprawdzeniu ew. spadku ciśnienia na U-rurce postawionej nad wykopem. Zarządziłem taki test i poszedłem do biura wypełnić protokół, aby po pół godzinie sprawdzić ciśnienie w rurociągu. A tu przylatuje do mnie podekscytowany Mustafa i krzyczy że wykrył oszustwo i grozi nieomal rozstrzelaniem (a przynajmniej chłostą). Ale o so chozi?- próbuję się dowiedzieć. O to chozi- on na to- że podczas tego testu na linii 173, manometr (ta U-rurka do pomiaru ciśnienia) jest na poziomie nawierzchni, nie dna wykopu. A ja przecież wiem i ty też (delikatny sposób podlizania się, bym był po jego stronie), że ciśnienie zależy od wysokości!!! Wyżej jest ciśnienie mniejsze, czyli test jest oszukany.
No i co? zamurowało mnie ale nie na długo. Komuś kto jest w pierwszej klasie nie można tłumaczyć różnic pomiędzy powietrzem a wodą, podstaw fizyki ze szkoły, ani tym bardziej programu Politechniki. No, no- mówię, czyli mówisz że ciśnienie powietrza zależy od wysokości? Z zapałem potwierdził. No to musisz uważać- ja na to z poważną miną- jak będziesz podjeżdżał napompować koła w samochodzie aby wentyle wszystkich kół były na tej samej wysokości. Ciśnienie w kołach to poważna rzecz, można spowodować wypadek. Troszkę go przystopowało i z mówi: no nie, ciśnienie będzie takie same, czyli- tu intensywna praca myślowa- pomiar ciśnienia powietrza nie zależy od punktu gdzie się je mierzy, tak? Potwierdziłem, i poczułem że strategia sprowadzenia do absurdu działa.

czwartek, 6 października 2011

Opowieść okołobrydżowa

Opowieść okołobrydżowa
Gram zawodniczo w brydża (patrz profil) wiec jadąc mnie do Algierii, wiedziałem że tam już jest cała (!) para z mojej drużyny ( pierwszoligowy Hutnik Warszawa) Jurek Cz. -na wschodzie, w Konstantynie i Michał I.- na zachodzie w Oranie (obaj zgodnie zresztą niezadługo wyjechali do Kanady). Ja z Tlemcen do Oranu miałem raptem 150 km toteż był to główny cel moich wycieczek, tym bardziej że doborowa stawkę brydżystów zasilili dwaj czołowi gracze krakowscy: Hubert J- AZS Kraków.(też Oran) i Zbyszek F.- Wisła Kraków, który z Sidi-Bel-Abbes do Oranu miał raptem ok 100km. Grało się przesympatycznie, a Zbyszek, który zjawiał się zawsze swoim wspaniałym (choć nieco poobijanym) citroenem Cx dodatkowo okraszał brydża barwnymi opowieściami.
Byłem w ubiegły weekend w Tlemcen,- zagaił kiedyś- piękne miasto tylko droga marna
Którą drogą jechałeś?- zaciekawiłem się- stara droga rzeczywiście wąska a nowa jeszcze nie gotowa
Ach, to dlatego te bezsensowne ograniczenia prędkości i zakazy- jakby coś zrozumiał- ale to nic, dało się jechać, tyle że fliki mnie złapały
No i co?
Nic, coś tam przekroczyłem a przecież jechałem jak zwykle
Znaczy 170?- wtrącił Michał- tyle przecież jeździsz
No jasne- obruszył się- jeżdżę tyle ile fabryka dała
Ale tam są ograniczenia do 30!!- uświadomiłem go
No właśnie, to dlatego flik powiedział ze przekroczyłem o 140 km/godz i nie wiedział jaką mi dać karę bo to wykraczało poza taryfikator. Zaproponowałem mu żeby mnie puścił bo za takie przekroczenie kara nie jest przewidziana
No i co utargowałeś?
Do tego stopnia zgłupiał że mnie puścił!!
No to przeszedłeś do historii- Michał na to-. I posmutniał nagle
Ja to mam pecha, dodał po chwili, wiecie gdzie jest rondo Władysława?
Wiedzieliśmy
Otóż niejaki Władysław Sz wsławił się tym ze przejechał to rondo na wprost. I został uhonorowany.
To dlaczego masz pecha? - zaciekawiliśmy się?
W zeszły wtorek tez przejechałem na wprost rondo, to przy stadionie 5 lipca, i nikt mnie nie nazwał ronda moim nazwiskiem, czy chociażby imieniem, za to zapłaciłem mandat 200 dinarów!

poniedziałek, 3 października 2011

jeszcze i językach

Camel
Języka nie trzeba znać perfekcyjnie, lecz odpowiednio w stosunku do wymagań. Podczas mego rocznego pobytu w Libii spotkałem czarującą postać: Na długiej szyji osadzona była nieduża głowa, gdzie zza okularów spoglądały na świat błękitne smutne oczy. Pokaźny korpus (185) trzymał się na olbrzymich stopach- 45 nr buta. Nie dziwota iż osobnik ów otrzymał jakże zasłużoną ksywe: Camel. I stworzył on dzieło, które powinno przetrwać pokolenia- Camel lengłydż. Zasady tego języka były bardzo proste- otóż Camel używał jednego tylko czasu- bezokolicznika, lecz dla większego uproszczenia był to tzw bezokolicznik kamelowski. Np. od słowa iść- bezokolicznik był GO, ale już od „powiedzieć” był nie ”tell” lecz TOLD. Zatem fraza „ idę do domu” brzmiała „I go home”, lecz „mówię ci” to było: I told you. Problem z czasami? Żaden, bo Camel znał słowo jesterday. (nie poprawiać!) i nie w ciemie bity zauważył, że John czytamy Dżon, jest dżersej nie jersej, a więc DŻESTERDEJ!! To słówko –wytrych zamieniało w czarodziejski sposób czas. A więc „poszedłem” brzmiało: DŻESTERDEJ I go, i „powiedziałem ci” to oczywiście „DŻESTERDEJ I told you”

Czas przyszły był równie prosty- w sukurs przychodziło skromne „will” a DŻESTERDEJ oznaczało po prostu: uwaga, zmiana czasu!!. Tak więc „pójdę” to po prostu :”DŻESTERDEJ I will go” no i clou programu: powiem ci:- DŻESTERDEJ I will told you. Stronę bierną Camel tworzył równie prosto- przez dodawanie końcówki „..ed”. By nie robić sobie bełtu w głowie Camel- ignorując uparcie jakieś głupie napisy typu „made in Poland” uparcie trzymał się swojej wersji: maked.. No i co? Wszyscy, zwłaszcza Libijczycy rozumieli go znakomicie!!!
Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.