Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.
niedziela, 29 kwietnia 2012
dzik jest dziki, dzik jest zły
Dzik jest dziki, dzik jest zły..
Dzik ma bardzo ostre kły,
kto spotyka w lesie dzika
ten na drzewo zaraz zmyka.
Wielkanoc. Roku nie pomnę. Z Tlemcen do Oranu raptem 150 km toteż umówiliśmy się z przyjaciółmi z Oranu na wspólne wielkanocne „śniadanie na trawie”. Czego tam nie było- własnoręcznie pieczony chleb, wędliny z kurczaka i innych rodzajów mięs, sery i twarożki, owoce i warzywa, napoje nierzadki wyskokowe z własnego pędzenia. No i oczywiście ciasta desery i dusery.
W oddali słychać jakieś krzyki i strzały. Wrzawa nie robi na nas wrażenia bo nie od wczoraj jesteśmy w Algierii i niejedno widzieliśmy. Wtem podjeżdża do nas peugeot 504, skrzyniowy- tzw kefalówka- i kierowca bacznie nas taksuje. Widzi białe twarze i samochody- fiata 125p Andrzeja, moją renówkę (R18) i BMW Zdzicha na numerach kooperanckich. Pyta czy jadamy dzika (?!), oczywiście potwierdzamy z zapałem. No to jedźcie tam, ok. 500 metrów stąd leży świeżo upolowany dzik. Weźcie go sobie.
Nie trzeba nam było powtarzać i za chwilę ciężkie jak cholera bydlę (chyba ze 100 kg) wylądowało w bagażniku u Andrzeja. Podzieliliśmy zdobycz sprawiedliwie, koledzy na Uniwersytecie Orańskim wzięli próbki do badania na okoliczność trychinozy czy innej zarazy. Dzik okazał się czysty wiec zasilał nas przez długi jeszcze czas.
Powiem tylko ze przyrządzona na sposób kooperancki polędwica z dzika to przysmak nad przysmaki! Urządziliśmy nawet wędzarnię na plaży i w weekendy robiliśmy sobie uczty. Napoje wysoko-(lub nisko) procentowe każdy miał. Ale cóż wart jest najprzedniejszy nawet napój bez porządnej zagrychy…
czwartek, 26 kwietnia 2012
o kurna!
Pierwszego dnia jedziemy zwiedzać południowy wschód wyspy. Po drodze przejeżdżamy koło pięknego jeziora „Kurnas”. Legenda głosi że jeden z Polaków jak je zobaczył to zakrzyknął: o kurna, ale pikne jezioro! I tego się trzymajmy. Posiłki jemy zazwyczaj z dala od centrów turystycznych, gdzieś w zabitych dechami wioskach, tam gdzie miejscowi. Teraz też wyczailiśmy malutką knajpkę w górach ale niestety właścicielka i kucharka w jednej osobie nie mogła się ani rusz dogadać z Eweliną co do zamówienia.
Nie reagowała też na wypisane fonetycznie nazwy potraw. Groził nam pat i głód. Ale kobitki się dogadały- poszły razem do kuchni, gospodyni odsłoniła pokrywki garnków i pokazała co ma. Zamówienie na migi okazało się niezwykle celne, a domowe wino podane w musztardówkach smakowało jak wina z renomowanych winnic.
Następnego dnia wybraliśmy do zwiedzania
monastyr Chrisoskalitissas. Oprócz swej renomy miał dodatkowy plus: otóż nieopodal rozciągała się prześliczna laguna Elafonisi. Warta obejrzenia i kąpieli. Jeszcze tylko w powrotnej drodze stajemy by wspiąć się ok. 200 metrów na skały. Nie dla zbytków ale by odwiedzić słynną kaplicę Agia Sofia czyli święta Zośka. Nie ta co w Istambule ale też warta odwiedzenia.
Auto oddaję jak wziąłem- z kluczykami pod dywanikiem, stanu paliwa nikt nie sprawdza.
niedziela, 22 kwietnia 2012
wciąż na Krecie
Będąc na Krecie warto wypożyczyć samochód by zwiedzić troszkę te piękną wyspę. I warto nie ulegać pokusie zakontraktowania samochodu u rezydenta czy opiekunki wycieczki (120 Euro na 3 dni za gwarantowany samochód, inni mogą was oszukać?!). nie sugerować się cenami lotniskowymi (90-120 Euro np w Avisie) lecz przejść się po mieście. I tak to udało mi się wypożyczyć fiata Punto za 45 Euro na 2 dni. Gdzie podstawić auto? Podałem nazwę hotelu i pytam co z kluczykami. Będą pod dywanikiem siedzenia kierowcy(!). Nie boicie się że ktoś ukradnie? W odpowiedzi słyszę tylko śmiech- a gdzie by stąd uciekł?? Racja.
Mamy w hotelu „przyjaciela”- Polaka, przedstawił się: Waldek. Zbieżność brzmieniowa z Waldeck Rochet przypadkowa, jednak nazywamy go: „skalisty” (rocheux), bo wmurowany jest w otoczenie jak skała. Zawsze po powrocie z plaży, wycieczki, zakupów, czegokolwiek, widzimy że siedzi przy basenie hotelowym, zawsze w tym samym miejscu (zaprenumerował je czy co?) i przepytuje dokładnie gdzie byliśmy i jakie mamy plany. Również i tym razem przeegzaminował nas gdzie i za ile wypożyczyłem autko, gdzie zamierzamy pojechać i dlaczego. Podejrzewaliśmy od samego początku, że nie ma zamiaru nigdzie się ruszyć a wszystkie nasze opowieści spisuje do specjalnego zeszycika (może nawet szyfrem) by potem sprzedać znajomym w opowieściach jako swoje.
czwartek, 19 kwietnia 2012
wąwóz Samaria
Na stawienie się w porcie mamy 6 godzin, więc średnia 3 km/godz wystarczająca na spacer po mieście tu wydaje się być wyśrubowana toteż bez zwłoki ruszamy. Zejście tych 500 m wysokości krętą drogą jest dość wyczerpujące i niektórzy już czują mięśnie nóg tak przydatne przy schodzeniu, nieużywane jednakowoż na co dzień. Wreszcie zeszliśmy i zaczyna się wyczerpujący marsz po dnie wąwozu. Podłoże różne- a to udeptane ścieżki, a to luźne kamienie, a to koryto wyschniętego potoku. Jak na złość brakuje asfaltu czy chociażby chodnika. Podstawą jest wygodne obuwie, nie daj boże wybrać się tam w klapkach, luźnych sandałkach lub innym wytwornym obuwiu.
Widoki rekompensują wszystko- różnego kształtu skały, piękna roślinność, oczka wodne, drzewa rosnące wprost na skałach i wąwóz pogłębiający się i zacieśniający. Po drodze mijamy samą wioskę Samaria ze studnią i urzędem pocztowym gdzie można napić się przy okazji wody i wysłać okolicznościową kartkę. Wąwóz się wciąż zacieśnia i wreszcie dochodzimy do największej atrakcji turystycznej. Są to tzw skalne wrota, wysokość- 500 metrów, przewężenie do kilku zaledwie metrów i koniec wąwozu, dalej już wygodna droga, kawiarnia i za chwilę (ostatnie 2 km wędrówki) widać już morze i nasz statek.
Ku swojemu zdumieniu przy skalnych wrotach- tłum. To ci którzy przypłynęli statkiem, podjęli nadludzki wysiłek przejścia 2 kilometrów by zrobić sobie zdjęcie i chwalić się przejściem Samarii. Dobrze że nie żądają dyplomów. Po dotarciu, o dziwo, na czas do morza jedyna myśl która mnie drążyła to zdjąć buty. Wygodne, nie powiem, adidasy (przepraszam- Wilsony) ubijały już różne korty świata i sprawdziły się w każdych warunkach.
Zanurzenie stóp w morzu to prawdziwa uczta.
Płyniemy z Agia Rumeli do Chanii wzdłuż wybrzeża a widoki osładzają nam ból nóg i ogólne zmęczenie. Udało się!
Widoki rekompensują wszystko- różnego kształtu skały, piękna roślinność, oczka wodne, drzewa rosnące wprost na skałach i wąwóz pogłębiający się i zacieśniający. Po drodze mijamy samą wioskę Samaria ze studnią i urzędem pocztowym gdzie można napić się przy okazji wody i wysłać okolicznościową kartkę. Wąwóz się wciąż zacieśnia i wreszcie dochodzimy do największej atrakcji turystycznej. Są to tzw skalne wrota, wysokość- 500 metrów, przewężenie do kilku zaledwie metrów i koniec wąwozu, dalej już wygodna droga, kawiarnia i za chwilę (ostatnie 2 km wędrówki) widać już morze i nasz statek.
Ku swojemu zdumieniu przy skalnych wrotach- tłum. To ci którzy przypłynęli statkiem, podjęli nadludzki wysiłek przejścia 2 kilometrów by zrobić sobie zdjęcie i chwalić się przejściem Samarii. Dobrze że nie żądają dyplomów. Po dotarciu, o dziwo, na czas do morza jedyna myśl która mnie drążyła to zdjąć buty. Wygodne, nie powiem, adidasy (przepraszam- Wilsony) ubijały już różne korty świata i sprawdziły się w każdych warunkach.
Zanurzenie stóp w morzu to prawdziwa uczta.
Płyniemy z Agia Rumeli do Chanii wzdłuż wybrzeża a widoki osładzają nam ból nóg i ogólne zmęczenie. Udało się!
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
coś o Krecie
Kreta, wyspa nie należąca do Maghrebu, ale po cóż byłby tytuł że nie tylko Maghreb? Wyspa prześliczna widokowo, mająca mnóstwo atrakcji i możliwości. Przede wszystkim leży tam wąwóz Samaria, najdłuższy w Europie bo liczący 18km. Przejść go o własnych siłach- wyczyn to nie lada, w nagrodę dostaje się specjalny dyplom. Ponieważ jesteśmy oboje piechurami (Ewelina nawet większym) postanowiliśmy przejść ten wąwóz -atrakcja Krety nr 1. Już o 6 rano zajeżdża po nas autobus i o 8:00 punktualnie meldujemy się u wejścia do wąwozu. Przed wejściem musimy, jak w samolocie, wysłuchać instrukcji. Po pierwsze dobrze się zastanowić (no ale jak kto zapłacił, wstał o 5 rano i już jest tu, to chyba się zastanowił) bo nie ma drogi powrotnej- no way out, no way back. Punktem docelowym jest wybrzeże gdzie to czeka statek. Tu zatem wejście, zejście 500 m w dół, 18 kilo wędrówki i wyjście tzn wypłynięcie.
Jest i ruchomy punk sanitarny w postaci osiołka, jak kto złamie np. nogę to sadzają go na to biedne zwierzę które go zawiezie (a może raczej zaniesie) do portu. Nie wiadomo jakie obciążenie osiołek wytrzyma- tego nie testowano. Nie wiadomo dokładnie co się stanie jak osiołek padnie, albo jak zachoruje nagle 2 uczestników. Lub więcej. Podejrzewam że wtedy reszta wycieczki po prostu ich zje, żeby niepotrzebnie nie nieść zbędnego ciężaru.
Jest i ruchomy punk sanitarny w postaci osiołka, jak kto złamie np. nogę to sadzają go na to biedne zwierzę które go zawiezie (a może raczej zaniesie) do portu. Nie wiadomo jakie obciążenie osiołek wytrzyma- tego nie testowano. Nie wiadomo dokładnie co się stanie jak osiołek padnie, albo jak zachoruje nagle 2 uczestników. Lub więcej. Podejrzewam że wtedy reszta wycieczki po prostu ich zje, żeby niepotrzebnie nie nieść zbędnego ciężaru.
czwartek, 12 kwietnia 2012
Jeszcze o kierowcach
Jeszcze o kierowcach
I o samochodach. I o częściach do samochodów a raczej o ich braku. A brakowało nagminne wszystkiego, bo centralne dostawy (tak jest, w Algierii lat 80’ kwitła tzw gospodarka planowa i planowanie centralne) były nieprzewidywalne i beznadziejne. Jeśli do galerii rzucili jaja- rzucali się na nie oczywiście wszyscy, bo mogło ich zabraknąć na najbliższe pół roku. To samo z serem i innymi artykułami z importu. Jaja kupowało się nie na sztuki lub na pudełka lecz na plateaux (taka zgrzewka 6x5 czyli 30 jaj). I jak kto nie miał 3 plato (tak się wymawiało) jaj w lodówce- czuł się zagrożony. Pocztą pantoflową dowiadywaliśmy się w którym mieście co jest i w Annabie pod szkołą polską, gdzie zjeżdżała się cała wschodnia Algieria, dochodziło do handlu, nierzadko wymiennego. To samo było w centrum zachodniej Algierii czyli w Oranie. I gdyby nie tak pogardzani przez ówczesne władze drobni „komersanci” (na nich zawsze zwalano winę za braki czegokolwiek) byłoby krucho. W drodze z Tlemcen do Oranu mijamy most kolejowy- niby nic ale autorem jego jest Eiffel (tez od wieży paryskiej)Z głodu nikt nie zginął, natomiast łatwo było zginąć, gdy np. skończył się w kraju płyn hamulcowy, bo ktoś zapomniał go zaimportować. Przedsiębiorczy algierczycy ratowali się różnie- popularnym zamiennikiem był płyn do zmywania. Gdy zbrakło opon- odgrzebywano te nawet już dawno wyrzucone, wiązano sznurkiem i jazda. Jazda bez opon, hamulców i cholera wie czego jeszcze. Ale policja była wyrozumiała.
Kiedyś wjechał we mnie z bocznej uliczki taki majster, wcale się nie wypierał i zawołany flik uciął z nim konwersacje. Na moją wszak prośbę o papier do assurance (takie PZU) że wypadek nastąpił z winy tegoż mistrza kierownicy – odmawia. Jak to??- pytam zdumiony. Tak to- flik na to- on nie mógł zahamować bo jechał bez hamulców, wiec proszę się tu nie czepiać tylko się rozejść (?rozjechać?). Ponieważ protestowałem bez sensu dalej, zdenerwował się. Nie słyszysz, człowieku, że nie miał hamulców? Jak miał zahamować?!!
Fakt. Na szczęście szkoda była nieduża i naprawiłem na własny koszt.
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
Dla spragnionych
W krajach arabskich, jak wiadomo obowiązuje bardziej lub mniej przestrzegana prohibicja. W krajach bardziej opartych na turystyce przymykają na to oko, powiem więcej- alkohole „miękkie” czyli piwo lub wino są dostępne czasem w sklepach. W Algierii można było wyczaić słynne nawet we Francji „Cuve de President” lub „Monts de Tessala”, w Tunezji oficjalnie choć wstydliwie sprzedawano tunezyjskie różowe wino w sklepach typu „monoprix”, w Maroku- na sukach nieoficjalnie bez sankcji (nawet whisky bez specjalnych wstrętów).
W Libii za to ryzykowało się głową. Policja robiła naloty i jak kto nie daj boże został przyłapany- groziło więzienie, a to już było gorsze niż wojna. Podczas nalotu na nasz dom, ci ostrzeżeni w porę szybko i gorliwie wylewali zacier i inne dowody zbrodni do kanalizacji, aż szedł szum. Bułgarzy wszelako nie zdążyli i 30 chłopa zasiliło trypolitański „karabusz”. Dobrze że dali wszystkich do jednej celi. Tak czy owak dni w które rzucali do sklepów drożdże był jednocześnie dniem zakupów większego pakietu dla sprawdzenia zawartości cukru w cukrze. Kiedyś sprzedawca sklepu „pod strzałką” przy ulicy Ben Ashur spytał mnie jakie to narodowe polskie danie przyrządzamy z 5 kg cukru i paczki drożdży. Odparłem: ciasto, wspaniałe polskie, wg ściśle strzeżonej receptury, ciasto. Czy mógłby spróbować?- on na to. Oczywiście. Poczym żony naszych kolegów- aby bezpiecznie wyjść z twarzą- piekły ciasta drożdżowe i wybrały takie aby dociekliwego sprzedawcę zaspokoić a jednocześnie zniechęcić. W Algierii rzadko kto miał aparaturę do pędzenia za to pęd do napojów lekkowyskokowych mieli wszyscy. Stąd kwitnąca wokół produkcja wina własnej roboty wg różnych receptur. Nasz znajomy Rumun pędził wino z daktyli, stąd przezwisko Caucescu-Dactilescu. Winogrona były przez 2-3 miesiące, toteż przez resztę roku najczęściej było produkowane wino z ryżu.
Prawie każdy szanujący się kooperant posiadał 20-litrowy kanister gdzie dojrzewało wino które następnie zlewało się (z wierzchu, bardzo delikatnie aby nie zmieszać z fuzlem) do butelek. Pierwsza skrzynka butelek- tzw pierwszy odstojnik, potem czynność zlewania z wierzchu była powtarzana aż do uzyskania klarownego pięknego płynu o smaku... no, powiedzmy Cinzano. Cykl produkcyjny był ciągły i kiedyś doczekałem się nie byle jakich słów uznania od kolegi: u ciebie to jak w Kanie Galilejskiej!
W Libii za to ryzykowało się głową. Policja robiła naloty i jak kto nie daj boże został przyłapany- groziło więzienie, a to już było gorsze niż wojna. Podczas nalotu na nasz dom, ci ostrzeżeni w porę szybko i gorliwie wylewali zacier i inne dowody zbrodni do kanalizacji, aż szedł szum. Bułgarzy wszelako nie zdążyli i 30 chłopa zasiliło trypolitański „karabusz”. Dobrze że dali wszystkich do jednej celi. Tak czy owak dni w które rzucali do sklepów drożdże był jednocześnie dniem zakupów większego pakietu dla sprawdzenia zawartości cukru w cukrze. Kiedyś sprzedawca sklepu „pod strzałką” przy ulicy Ben Ashur spytał mnie jakie to narodowe polskie danie przyrządzamy z 5 kg cukru i paczki drożdży. Odparłem: ciasto, wspaniałe polskie, wg ściśle strzeżonej receptury, ciasto. Czy mógłby spróbować?- on na to. Oczywiście. Poczym żony naszych kolegów- aby bezpiecznie wyjść z twarzą- piekły ciasta drożdżowe i wybrały takie aby dociekliwego sprzedawcę zaspokoić a jednocześnie zniechęcić. W Algierii rzadko kto miał aparaturę do pędzenia za to pęd do napojów lekkowyskokowych mieli wszyscy. Stąd kwitnąca wokół produkcja wina własnej roboty wg różnych receptur. Nasz znajomy Rumun pędził wino z daktyli, stąd przezwisko Caucescu-Dactilescu. Winogrona były przez 2-3 miesiące, toteż przez resztę roku najczęściej było produkowane wino z ryżu.
Prawie każdy szanujący się kooperant posiadał 20-litrowy kanister gdzie dojrzewało wino które następnie zlewało się (z wierzchu, bardzo delikatnie aby nie zmieszać z fuzlem) do butelek. Pierwsza skrzynka butelek- tzw pierwszy odstojnik, potem czynność zlewania z wierzchu była powtarzana aż do uzyskania klarownego pięknego płynu o smaku... no, powiedzmy Cinzano. Cykl produkcyjny był ciągły i kiedyś doczekałem się nie byle jakich słów uznania od kolegi: u ciebie to jak w Kanie Galilejskiej!
czwartek, 5 kwietnia 2012
okolice Trypolisu
W zimie pozostają wycieczki, a jest gdzie jechać. Niedaleko Trypolisu można zrobić piękną pętlę przez góry- Gharian, Yefren, optymiści dojeżdżają do Nalutu. Droga wiedzie przez płaskowyż, malownicze serpentyny porównywalne z Drogą Trolli. Gharian, jak sama nazwa wskazuje, słynie z produkcji garów wystawianych przed domy. Tam też stacjonowały wojska aliancki podczas wojny, chociaż każdy wie o wojnie we wschodniej Libii w okolicy Tobruku i Benghazi. Żołnierze, pewnie z tęsknoty, stworzyli na ścianie swoich koszar malowidło pt. Miss Afryka. Jest to leżąca piękna dziewczyna, której kształty pokrywają się z wybrzeżem Afryki. Niestety malowidło jako nieobyczajne zostało zamurowane (dobrze ze nie zamalowane lub zgoła skute).
Ale prawdziwą perłą jest leżący na styku trzech granic (z Algierią i Tunezją)- Ghadames. Na poły miasto (osada) przysypane piaskiem. W większości zakopane leżące pod ziemią, słońce i upał z rzadka tu dochodzi i panuje miejscami nawet chłód.
Nie ma rzecz prosta aż takich różnic temperatur jak na otwartej pustyni- tam dochodzą nawet do 50 stopni, a 30 stopni różnicy pomiędzy dniem i nocą to normalka. W Ghadamesie domostwa są wyłącznie z surowca naturalnego- piasku gliny i drewna. Wąskie „zadaszone” uliczki są żywcem wyjęte ze średniowiecza.
niedziela, 1 kwietnia 2012
Trypolisu ciąg dalszy
Banki, linie lotnicze, wytworne sklepy stwarzają wrażenie normalnego miasta. Jadąc jednak z Trypolisu np. w kierunku lotniska starczy zjechać z autostrady w kierunku Wali-al-Daribi, czy Ben Otman by znaleźć się w innym świecie, do którego lepiej się nie zapuszczać. Wąskie uliczki, stragany, wałęsające się wszędy psy i kozy i tubylcy nie zawsze przyjaźnie nastawieni.
Tam przemykają się kobitki nie po europejsku ubrane jak to bywa w metropoliach, lecz „pingwiny” zakutane w haik (takie prześcieradło) przytrzymywany zębami, łypiąc czasem jednym okiem. Nie zaleca się na taką spojrzeć z zainteresowaniem lub nie daj boże wyciągnąć aparat fotograficzny.
rozszfrowaliśmy już co znaczy Tri-polis?
Jeśli możemy wyjechać poza Trypolis to w lecie jeździmy na plaże- są przepiękne i to zarówno na wschód od Trypolisu, jak i na zachód. Najbliższa tzw trzydziestka duża i rozłożysta nie jest specjalnie atrakcyjna. Jeździ się na Garabulę, na ptasią wyspę czy też na najpiękniejszą, choć najtrudniej dostępną gdzie droga wiedzie przez niezłe górki, głównie korytem uadi- wyschniętej rzeki. Olbrzymie wrażenie robią tzw "materace"- 2-metrowe warstwy wodorostów, nakładane przez morze jedna po drugiej w rezultacie miękkie jak materace
Jeśli komu się chce można wybrać się na zachód w kierunku Tunezji na Sabratę- olbrzymia plaża, z daleko sięgającą płycizną, sprawia to ze woda nieźle tam się nagrzewa. W sierpniu kąpaliśmy się z termometrem wrzuconym do wody- wskazał +33 stopnie. Ciepło niemiłosiernie, gdy dochodziłem (dobiegałem, chodzić się nie dało) do ręcznika- byłem już suchy. Sama Sabrata- jedno z dwóch podtrypolitańskich miast rzymskich (to drugie to Leptis Magna)
Najpiękniej zachowany chyba amfiteatr z okazałymi reliefami, ale i całe miasto zupełnie nieźle się prezentuje. Wielkością nie dorównuje Leptin Magna które leży na wschód w kierunku na Homs i Misuratę, ale dbałością o szczegóły bardzo dobrze jeszcze dziś widoczne. Nie starczy dnia by owo Leptis Magna zwiedzić, na tak olbrzymim obszarze położone, że konkurować może spokojnie z przeogromną, leżącą na zachód od Algieru- Tipazą.
Spacerując po wąskich uliczkach Leptis natknęliśmy się na interesujące drogowskazy prowadzące do jaskiń rozpusty (nie może być pomyłki). Domy te przemyślnie tak skonstruowano, że miały sekretne wyjście od tyłu, którędy uciekali panowie przed rozsierdzonymi małżonkami. Z drugiej strony ponoć panie, zapewne chcąc mieć wszystko pod kontrolą, same prowadzały tam swych małżonków…
Subskrybuj:
Posty (Atom)