Odzyskujemy siły leniuchując na basenie. Hotel Laico- trudna nazwa do zapamiętania. Odwróćmy pierwszą literę. Co mamy? Jajco. I taka nazwa jest prostsza. Idziemy na naszą plażę. Woda w tej części Morza Śródziemnego cieplejsza niż w basenie- tak na oko 27 stopni. Żyć nie umierać. Zielona noc. Przygotowane występki miejscowej kapeli, tancerek i – clo programu- taniec brzucha. Tancerka tańczy zrazu sama, potem szuka jeleni wśród publiki. Na początek wybrała
sobie mnie!! Wyszedłem z nią zatem i wszyscy faceci mi zazdrościli.
Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.
niedziela, 9 listopada 2014
Tunezja- na pustynię
Nieopodal „święty meczet” w „świętym mieście” Kairuanie. Darujmy sobie. Nie można nawet wejść do środka.
Za to można wejść do domostwa wydrążonego w ziemi, w Matmacie. Nie tylko wejść ale i pogadać z mieszkańcami, skosztować hobzy (to taki chlebek) domowego wypieku. Wreszcie obiad nie w mieście, hotelu, lecz w oryginalnej berberyjskiej chałupie. Od razu lepiej smakuje.
jedziemy na pustynie by z grzbietów wielbłądów oglądać zachód słońca. pomi9mo problemów robię extra zdjęcia
Docieramy do miasta Douz (12) czyli wrot pustyni. Spać bo jutro pobudka o 4:00. Potrzebna, bo przed nami przejazd przez największy ‘szot” czyli wysychające słone jezioro- „Chott El Jerid”. I niezapomniany malowniczy wschód słońca. Jedziemy dalej, bo już czekają Jeepy, którymi przejedziemy niezły kawałek (180 km) trasy rajdu Dakar. Przezornie wziąłem aviomarin.
Wizytujemy miasteczko na pustyni, gdzie kręcono Gwiezdne Wojny. Wrażenie autentyczności, brakuje tylko podkłady muzycznego Williamsa
Wracamy do hotelu. 20 godzin na nogach do dużo.
Za to można wejść do domostwa wydrążonego w ziemi, w Matmacie. Nie tylko wejść ale i pogadać z mieszkańcami, skosztować hobzy (to taki chlebek) domowego wypieku. Wreszcie obiad nie w mieście, hotelu, lecz w oryginalnej berberyjskiej chałupie. Od razu lepiej smakuje.
jedziemy na pustynie by z grzbietów wielbłądów oglądać zachód słońca. pomi9mo problemów robię extra zdjęcia
Docieramy do miasta Douz (12) czyli wrot pustyni. Spać bo jutro pobudka o 4:00. Potrzebna, bo przed nami przejazd przez największy ‘szot” czyli wysychające słone jezioro- „Chott El Jerid”. I niezapomniany malowniczy wschód słońca. Jedziemy dalej, bo już czekają Jeepy, którymi przejedziemy niezły kawałek (180 km) trasy rajdu Dakar. Przezornie wziąłem aviomarin.
Wizytujemy miasteczko na pustyni, gdzie kręcono Gwiezdne Wojny. Wrażenie autentyczności, brakuje tylko podkłady muzycznego Williamsa
Wracamy do hotelu. 20 godzin na nogach do dużo.
sobota, 8 listopada 2014
tunezja 2014- pierwsze wycieczki
No i wycieczki. Tunis. I w zasadzie to wszystko co można powiedzieć.
Przepiękna medyna, którą pamiętam sprzed lat zamieniła się w jeden wielki stragan. Dzielnica Tunisu- Kartagina, to miejsce prestiżowe, lokalizacja ambasad i siedziba władz. Nie na darmo jedna z audycji w TV Tunezyjskiej nosi nazwę: „acuualite de Cartage” – aktualności z Kartaginy. Nieopodal słynne starorzymskie miasto Hannibala.
A w zasadzie to co z niego pozostało czyli ruiny term. Ani rozmachem ani urodą nie mogą podskoczyć Libijskiej Sabracie, czy Leptis Magna. Nie wspominając już o perełkach oferowanych przez Algierię. Djamila, Timgad, czy Tipaza biją Kartaginę na głowę.
Najładniejsze z tej wycieczki to biało- niebieskie miasteczko Sidi Bou Said. Warte chyba zdjęć które ładnie wyszły. Idziemy na obiadek, a jedna pani z grupy, mówi że zamówiłaby kawę ale nie wie jak (?!). Na szczęście kelner usłyszał i się domyślił, bo jej mąż z tak skomplikowanym problemem też sobie nie poradził.
Wycieczka na pustynię to przeżycie. Nie tylko dlatego ze musieliśmy przez 2 dni wstawać o 4 rano i tłuc się kilkaset kilometrów. Wczesnym rankiem (dobrze, bo nie na jeszcze tłoku) amfiteatr w El Jem. Największy w Afryce i trzeci na świecie. Włoskie Koloseum oczywiście poza konkurencją.
Jedziemy przez okolice, gdzie co rusz spotykamy stragany z kanistrami. To prywatne „stacje benzynowe”. Bezrobocie i bida na prowincji skłania miejscowych do kontrabandy benzyny od sąsiadów, gdzie ceny są znacznie niższe
środa, 5 listopada 2014
Tunezja 2014
Trzy kraje północnej Afryki gdzie można swobodnie jeździć. Trzy a nie pięć, bo Libia i Algieria poziomem turystyki i dostępności nie dorównują.
Ostatnio eksplorowałem Maroko i po dwakroć Egipt, toteż przyszedł czas na Tunezję. Kraj frankofoński, zatem już podczas wakacji zarzuciłem myślenie po hiszpańsku i nie rozpocząłem wraz z innymi normalnego roku akademickiego. Przeczytałem w oryginale „Trzech muszkieterów” i „Dżumę” Camusa. Może te ruchy się przydały, a na pewno nie zaszkodziły. Ale i tak testowałem głównie arabski, którego nie zapomniałem przez ponad ćwierć wieku. Prawdę mówiąc używałem go też na wyjazdach do innych krajów arabskich.
No ale znalazłem się w Tunezji. Niezłomne postanowienie zrobienia 2 wycieczek: pierwsza to Tunis – Kartagina – Sidi Bou Said. Druga to dwudniowa wycieczka na Saharę.
Atrakcje zaczynają się już na Okęciu, gdzie w kolejce za nami stanął Stefan Antiga. Przeżycie duże, zwłaszcza dla Ewelinki- zapamiętałego kibica siatkówki. Pogadalim, pogratulowalim, uścisnęlim grabulę.
Lądujemy w Monastyrze i za chwilkę (nieco ponad godzinkę) docieramy do hotelu. Na dzień dobry zapoznajemy się z okolicą. Dzielnica Hamametu- Jaśmin, jest rzeczywiście bardzo ładna i na dodatek u schyłku sezonu- pustawa. Tak zresztą jak nasz hotel, w porach posiłków przypada obsługa personelu na gościa w stosunku 1:1. Woda w basenie +25 stopni zadawalająca, a w Morzu Śródziemnym, w naszej zatoczce +27. I luzik. I cieplutko ale nie upalnie. Współczuję tym, którzy muszą tu być w wakacje (czerwiec- lipiec- sierpień).
W hotelu i na basenie króluje animator Ahmed. Fajny chłopak, pełen pomysłów i werwy. Codziennie gimnastyka w basenie, mecze waterpolo z dozwolonym przytapianiem, widać było determinację zawodników. Po południu gra w bule (jest specjalny „bulodrom”). Grałem wielokrotnie i to z powodzeniem. Z Ahmedem szybko się skumplowałem. Pod koniec pobytu widzę, że stoliki na basenie są już zakurzone. Czemu nie weźmiesz szmaty i nie wytrzesz?- pytam Ahmeda. Bo nie warto- on na to- wszyscy prawie turyści już wyjechali. A ja?- pytam- ah, ty to nie gość, a rodzina!!
Ostatnio eksplorowałem Maroko i po dwakroć Egipt, toteż przyszedł czas na Tunezję. Kraj frankofoński, zatem już podczas wakacji zarzuciłem myślenie po hiszpańsku i nie rozpocząłem wraz z innymi normalnego roku akademickiego. Przeczytałem w oryginale „Trzech muszkieterów” i „Dżumę” Camusa. Może te ruchy się przydały, a na pewno nie zaszkodziły. Ale i tak testowałem głównie arabski, którego nie zapomniałem przez ponad ćwierć wieku. Prawdę mówiąc używałem go też na wyjazdach do innych krajów arabskich.
No ale znalazłem się w Tunezji. Niezłomne postanowienie zrobienia 2 wycieczek: pierwsza to Tunis – Kartagina – Sidi Bou Said. Druga to dwudniowa wycieczka na Saharę.
Atrakcje zaczynają się już na Okęciu, gdzie w kolejce za nami stanął Stefan Antiga. Przeżycie duże, zwłaszcza dla Ewelinki- zapamiętałego kibica siatkówki. Pogadalim, pogratulowalim, uścisnęlim grabulę.
Lądujemy w Monastyrze i za chwilkę (nieco ponad godzinkę) docieramy do hotelu. Na dzień dobry zapoznajemy się z okolicą. Dzielnica Hamametu- Jaśmin, jest rzeczywiście bardzo ładna i na dodatek u schyłku sezonu- pustawa. Tak zresztą jak nasz hotel, w porach posiłków przypada obsługa personelu na gościa w stosunku 1:1. Woda w basenie +25 stopni zadawalająca, a w Morzu Śródziemnym, w naszej zatoczce +27. I luzik. I cieplutko ale nie upalnie. Współczuję tym, którzy muszą tu być w wakacje (czerwiec- lipiec- sierpień).
W hotelu i na basenie króluje animator Ahmed. Fajny chłopak, pełen pomysłów i werwy. Codziennie gimnastyka w basenie, mecze waterpolo z dozwolonym przytapianiem, widać było determinację zawodników. Po południu gra w bule (jest specjalny „bulodrom”). Grałem wielokrotnie i to z powodzeniem. Z Ahmedem szybko się skumplowałem. Pod koniec pobytu widzę, że stoliki na basenie są już zakurzone. Czemu nie weźmiesz szmaty i nie wytrzesz?- pytam Ahmeda. Bo nie warto- on na to- wszyscy prawie turyści już wyjechali. A ja?- pytam- ah, ty to nie gość, a rodzina!!
wtorek, 29 lipca 2014
Valldemossa
Czy, jako facet zarażony bakcylem muzyki, mogłem odpuścić wizytę w mieście, gdzie mieszkał Chopin z George Sand? Oczywiście nie. Już samo miasto, rozłożone malowniczo na stoku o łagodnym nachyleniu, robi wrażenie. Stare, wąskie uliczki, ukwiecone gdzie się tylko da.
Odwiedzamy oczywiście klasztor gdzie Chopin mieszkał, i pomieszczenia zwane celami. Nie wzbraniałbym się jednakowoż przed mieszkaniem w takiej „celi”. Jest olbrzymie muzeum Chopina z biblioteką i fortepianem- playelem, stanowiącym już wartość tylko muzealną. Do prawdziwego koncertu (codziennie jest jeden recital) przeznaczona jest Yamaha. I tu widać inwazję Japończyków. I tak dobrze że nie „Kawai”. Recital przy pełnej sali pokazuje uniwersalność muzyki Chopina.
Aby publiczności nie zniechęcać poszły tylko najłatwiejsze formy: nokturny i walce. Ale i tak pięknie.
poniedziałek, 28 lipca 2014
Palma pierwszeństwa
Palma pierwszeństwa
Ale cała wyspa przecież słynie z piękności. A już na pewno stolica czyli Palma. Wycieczkę zaczynamy wcześnie rano. Jedziemy przez słynne góry Serra de Tramuntana,
widoki faktycznie niesamowite, droga się zacieśnia. Po chwili widzimy znak ograniczający wjazd samochodów w zależności od szerokości i (!) rozstawu osi. Wjeżdżają tylko autokary o ładowności do 30 pasażerów. Większy (dłuższy) nie złamie się na tamtejszych zakrętach. Ostrzeżenie jak najbardziej zasadne, dwa samochody mijają się „na lakier” ze złożonymi lusterkami. I to tylko dzięki niesłychanej maestrii kierowców. A ja gratuluję sobie przezorności- wziąłem zawczasu aviomarine. Celem naszym, póki co jest klasztor w miasteczku Lluc.
Do kościoła przylegają zabudowania dla przyjeżdżających na targ (kupców), a głównym elementem są gęsto usytuowane poidła dla koni. Dojeżdżamy do portowego miasta sa Calobra i wąwozu „Thorent de Pareis”. Wąwóz prowadzi półka wykutą w skale schodzącej pionowo do morza. Tam gdzie nie można było- wykuto wąskie dziury na kilkadziesiąt metrów długie. Tak jest- dziury, gdyż użycie słowa „tunele”, byłoby nadużyciem.
Widok, po przeciśnięciu się przez nie, rekompensuje wszelkie trudy. Ale w porcie czeka już statek by zabrać nas do Port de Soller. Około godziny podziwiamy widoki ze statku i z portu, drewnianym tramwajem, dojeżdżamy do centrum Soller. Zwiedzamy śliczne miasteczko, ale przed nami kolejna atrakcja.
Zabytkowym IXX- wiecznym pociągiem podróżujemy do Palmy. Jedziemy przez malownicza dolinę Soller, mijając wioski, gaje pomarańczowe, tarasowe uprawy, wieże kościołów. Celem naszym jest Palma, a dokładniej sama katedra, gdzie to (jak gminna wieść niesie) grasował sam Antonio Gaudi.
Prawda to. Wystój katedry, a w szczególności sam „żyrandol” przed głównym ołtarzem to niepodrabialny styl Gaudiego. Nieopodal dzieło jednego z jego uczniów. Co widać. Na zewnątrz katedry- coś w rodzaju Montmartre. Na bulwarze nadmorskim, na tle przepięknie odbijającej się w wodzie katedry, rozłożyli się artyści. Głównie malarze i graficy ale i rzeźbiarze, mimowie i inni. No i muzycy! Już z dala słyszę jak jeden artysta przepięknie gra melodię sławiącą urodę mieszkanki Malagi, czyli „Malagenia”.
Wrzucam do kapelusza kilka eurasków i proszę o fragment „Concierto de Aranjuez” Joaquima Rodrigo. Zagrał prześlicznie. Zniewolony pięknem tego wykonania stoję jak wryty i przypomina mi się powiedzenie Sherlocka Holmesa: „Jeśli odrzucimy to co niemożliwe, wtedy to co nieprawdopodobne- jest prawdą”. Oznacza to, że ów muzyk to sam Paco de Lucia w przebraniu.
Ale cała wyspa przecież słynie z piękności. A już na pewno stolica czyli Palma. Wycieczkę zaczynamy wcześnie rano. Jedziemy przez słynne góry Serra de Tramuntana,
widoki faktycznie niesamowite, droga się zacieśnia. Po chwili widzimy znak ograniczający wjazd samochodów w zależności od szerokości i (!) rozstawu osi. Wjeżdżają tylko autokary o ładowności do 30 pasażerów. Większy (dłuższy) nie złamie się na tamtejszych zakrętach. Ostrzeżenie jak najbardziej zasadne, dwa samochody mijają się „na lakier” ze złożonymi lusterkami. I to tylko dzięki niesłychanej maestrii kierowców. A ja gratuluję sobie przezorności- wziąłem zawczasu aviomarine. Celem naszym, póki co jest klasztor w miasteczku Lluc.
Do kościoła przylegają zabudowania dla przyjeżdżających na targ (kupców), a głównym elementem są gęsto usytuowane poidła dla koni. Dojeżdżamy do portowego miasta sa Calobra i wąwozu „Thorent de Pareis”. Wąwóz prowadzi półka wykutą w skale schodzącej pionowo do morza. Tam gdzie nie można było- wykuto wąskie dziury na kilkadziesiąt metrów długie. Tak jest- dziury, gdyż użycie słowa „tunele”, byłoby nadużyciem.
Widok, po przeciśnięciu się przez nie, rekompensuje wszelkie trudy. Ale w porcie czeka już statek by zabrać nas do Port de Soller. Około godziny podziwiamy widoki ze statku i z portu, drewnianym tramwajem, dojeżdżamy do centrum Soller. Zwiedzamy śliczne miasteczko, ale przed nami kolejna atrakcja.
Zabytkowym IXX- wiecznym pociągiem podróżujemy do Palmy. Jedziemy przez malownicza dolinę Soller, mijając wioski, gaje pomarańczowe, tarasowe uprawy, wieże kościołów. Celem naszym jest Palma, a dokładniej sama katedra, gdzie to (jak gminna wieść niesie) grasował sam Antonio Gaudi.
Prawda to. Wystój katedry, a w szczególności sam „żyrandol” przed głównym ołtarzem to niepodrabialny styl Gaudiego. Nieopodal dzieło jednego z jego uczniów. Co widać. Na zewnątrz katedry- coś w rodzaju Montmartre. Na bulwarze nadmorskim, na tle przepięknie odbijającej się w wodzie katedry, rozłożyli się artyści. Głównie malarze i graficy ale i rzeźbiarze, mimowie i inni. No i muzycy! Już z dala słyszę jak jeden artysta przepięknie gra melodię sławiącą urodę mieszkanki Malagi, czyli „Malagenia”.
Wrzucam do kapelusza kilka eurasków i proszę o fragment „Concierto de Aranjuez” Joaquima Rodrigo. Zagrał prześlicznie. Zniewolony pięknem tego wykonania stoję jak wryty i przypomina mi się powiedzenie Sherlocka Holmesa: „Jeśli odrzucimy to co niemożliwe, wtedy to co nieprawdopodobne- jest prawdą”. Oznacza to, że ów muzyk to sam Paco de Lucia w przebraniu.
czwartek, 24 lipca 2014
perły
Majorka słynie, o czym pewnikiem wiedzą piękne panie, z pereł.
Fabryka pereł powstała w XIX wieku mieści się w pobliskim miasteczku Manacor. Perły wyprodukowane tu, są tak wspaniale wykonane że wręcz nie do odróżnienia od prawdziwych. Nad palnikiem rozgrzewane są laski z minerału zawierającego szkło (kryształ). Delikatne kręcenie powoduje że siła odśrodkowa tworzy (wprawną ręką) kulki. Dalej najżmudniejsza faza, czyli „kolorowanie”. Tu właśnie perła nabiera swojej wartości.
Kulki pokrywane są kilkoma warstwami lakierów, a następnie zanurzaniu ich w „magicznym eliksirze”- roztworze oleju i zmielonej rybiej łuski. I tak wiele razy. Im więcej- tym wartość perły wzrasta. Te najbardziej wartościowe kąpane są nawet 30 razy!
Na koniec idą do sklepu, gdzie po przystępnej cenie (od kilku do kilkuset euro) idą jak woda.
I na całym świecie cieszą się zasłużoną renomą.
Fabryka pereł powstała w XIX wieku mieści się w pobliskim miasteczku Manacor. Perły wyprodukowane tu, są tak wspaniale wykonane że wręcz nie do odróżnienia od prawdziwych. Nad palnikiem rozgrzewane są laski z minerału zawierającego szkło (kryształ). Delikatne kręcenie powoduje że siła odśrodkowa tworzy (wprawną ręką) kulki. Dalej najżmudniejsza faza, czyli „kolorowanie”. Tu właśnie perła nabiera swojej wartości.
Kulki pokrywane są kilkoma warstwami lakierów, a następnie zanurzaniu ich w „magicznym eliksirze”- roztworze oleju i zmielonej rybiej łuski. I tak wiele razy. Im więcej- tym wartość perły wzrasta. Te najbardziej wartościowe kąpane są nawet 30 razy!
Na koniec idą do sklepu, gdzie po przystępnej cenie (od kilku do kilkuset euro) idą jak woda.
I na całym świecie cieszą się zasłużoną renomą.
środa, 23 lipca 2014
cuevas de drach
Nieopodal znajdują się słynne „smocze groty” – cuevas de drach.
Oczywiście nie można przegapić takiej okazji. Jak się okazało- słusznie. Ale po drodze trasa wiedzie przez rodzinne miasto Nadala- Porto Christo. Samo miasteczko ładne, fajne z portem, ale nie o to przecie idzie. Celem naszym są Smocze Groty. Już na wejściu interweniuje obsługa i zabrania mi rozstawienia statywu, (który notabene właśnie po to targałem przez pół świata).
Na szczęście aparat (Canon 50D) ma tak znakomite parametry, że podpierając się w razie potrzeby na barierkach i innych punktach stałych, robię całkiem przyzwoite zdjęcia. Jest podziemne jeziorko, największe (w swojej klasie) w Europie. Woda jest bardzo malownicza, toteż i widoki zapierające dech w piersiach. Na koniec docieramy do dużego fragmentu jeziora na którym zapowiedziany jest pokaz „światło i dźwięk”.
Sroga zapowiedź –nie wolno robić żadnych zdjęć- nie robi już wrażenia. Oczywiście nie wolno z fleszem – taki fotograf zepsułby cały nastrój, bo pokaz zaczyna się w całkowitej ciemności. Ja zmieniam obiektyw na super jasny 50/1,4, którym to nawet przy świetle świeczki wszystko wychodzi.
Na jeziorko zrazu w kompletnej ciemności wyjeżdżają łódki, jedna z muzykami. Grają „na żywo” m.in. Barkarolę Offenbacha i Adagio Albinoniego. Cudo! Na koniec można popłynąć łódkami i nawet zrobić (!bez flesza!) fotki. Są piękne.
Oczywiście nie można przegapić takiej okazji. Jak się okazało- słusznie. Ale po drodze trasa wiedzie przez rodzinne miasto Nadala- Porto Christo. Samo miasteczko ładne, fajne z portem, ale nie o to przecie idzie. Celem naszym są Smocze Groty. Już na wejściu interweniuje obsługa i zabrania mi rozstawienia statywu, (który notabene właśnie po to targałem przez pół świata).
Na szczęście aparat (Canon 50D) ma tak znakomite parametry, że podpierając się w razie potrzeby na barierkach i innych punktach stałych, robię całkiem przyzwoite zdjęcia. Jest podziemne jeziorko, największe (w swojej klasie) w Europie. Woda jest bardzo malownicza, toteż i widoki zapierające dech w piersiach. Na koniec docieramy do dużego fragmentu jeziora na którym zapowiedziany jest pokaz „światło i dźwięk”.
Sroga zapowiedź –nie wolno robić żadnych zdjęć- nie robi już wrażenia. Oczywiście nie wolno z fleszem – taki fotograf zepsułby cały nastrój, bo pokaz zaczyna się w całkowitej ciemności. Ja zmieniam obiektyw na super jasny 50/1,4, którym to nawet przy świetle świeczki wszystko wychodzi.
Na jeziorko zrazu w kompletnej ciemności wyjeżdżają łódki, jedna z muzykami. Grają „na żywo” m.in. Barkarolę Offenbacha i Adagio Albinoniego. Cudo! Na koniec można popłynąć łódkami i nawet zrobić (!bez flesza!) fotki. Są piękne.
niedziela, 13 lipca 2014
Majorka czy Serock??
Wstajemy późno i zwiedzamy okolicę.
Hotel w miejscowości Cala d’Or położony jest nad prześliczną zatoczką. Wychodzimy z hotelu wprost na plażę. W ogóle na wschodnim wybrzeżu co chwila jest zatoka czyli po ichniemu- „cala”. Nieopodal w miejscowości Porto Christo ma swoją willę Rafael Nadal. Odwiedzamy port, gdzie to dumnie wypinają się ku słońcu się
luksusowe jachty po ponad milion dolców za sztukę. Oglądamy luksusowe wille, które nie robią zbytniego wrażenia.
A mnie mimo woli przypomina się piękna nostalgiczna „Ballada o Serocku”, śpiewana przez Edwarda Lubaszenkę.
W Serocku jest rynek, na rynku pasa się kozy
…
W Serocku przed domami kocie łby i bure błocko
Bardzo jest pięknie w Serocku
…
I całkiem tu inaczej niż w Paryżu czy Otwocku
Tak jak w prawdziwym Serocku
Hotel w miejscowości Cala d’Or położony jest nad prześliczną zatoczką. Wychodzimy z hotelu wprost na plażę. W ogóle na wschodnim wybrzeżu co chwila jest zatoka czyli po ichniemu- „cala”. Nieopodal w miejscowości Porto Christo ma swoją willę Rafael Nadal. Odwiedzamy port, gdzie to dumnie wypinają się ku słońcu się
luksusowe jachty po ponad milion dolców za sztukę. Oglądamy luksusowe wille, które nie robią zbytniego wrażenia.
A mnie mimo woli przypomina się piękna nostalgiczna „Ballada o Serocku”, śpiewana przez Edwarda Lubaszenkę.
W Serocku jest rynek, na rynku pasa się kozy
…
W Serocku przed domami kocie łby i bure błocko
Bardzo jest pięknie w Serocku
…
I całkiem tu inaczej niż w Paryżu czy Otwocku
Tak jak w prawdziwym Serocku
czwartek, 10 lipca 2014
Majorka
Majorka to niby nie Maghreb ale lokalizacja bardzo bliska. Majorka wiosną jest śliczna, toteż skorzystaliśmy z okazji i za małe pieniądze (zniżka do 50%) wybraliśmy się tam z Itaką. Majorka należy do Hiszpanii, ale jest autonomiczna z własnym językiem. Język ten, oparty jest na Katalońskim, acz nieco inny niż w Barcelonie. I bardzo dźwięczny. Np. takie brzydkie zdanie: „12 sędziów z trybunału je żołądek wisielca” po majorkańsku brzmi jakoś tak: ecie pecie badzia badzia hula gula i ciułała. Ale i tak można dogadać się bez problemu w każdym języku. Ja oczywiście, z pełnym samozaparciem, odrzucam pokusy pójścia na łatwiznę (angielski czy francuski), i twardo zasuwam po hiszpańsku.
Pierwsza próba już na lotnisku. Czekamy dość długo na bagaże, i nagle podchodzi do naszej grupy jakaś kobitka i pyta czy ktoś mówi po angielsku. Ludzie chyba onieśmieleni bo przez chwile panuje cisza. Wiec zgłaszam się. A ona mówi że przy stanowisku 13 są jakieś bezpańskie bagaże i trzeba pójść i sprawdzić czy to nasze.
Idziemy tam, a ona nawija że nie wie dokładnie, bo obsługa gada tylko po hiszpańsku, ale może ktoś coś rozpozna. Obsługa - taśmowy i „dyspozytorka” zeznają zgodnie że tu co prawda są bagaże z Anglii, ale dołączyli i Warszawę.
Szczęśliwi z odzyskania bagaży pakujemy się do autokarów, o 1 w nocy docieramy do hotelu. Jemy to co pozostało z kolacji i spać! Mamy pokój trzyosobowy i trzecie łóżko zawadza. Idę do recepcji z reklamacją, obiecują jutro je usunąć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)