Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.

niedziela, 19 czerwca 2011

na południe

Z cyklu: „opowieści algierskie”
Beni Badhel

Nie mów do mnie Jean! – Mój kolega Janek był najwyraźniej rozsierdzony na Jerzego, - mam na imię Jan, a to że Francuzi mówią Jean, gu...zik mnie obchodzi!
No ale Jan, to po francusku Jean- Jurek nie ustępował.
A Jurek czyta się : Żurek! I tak będę Cię nazywał.
Wspominaliśmy genezę tego przezwiska, a w zasadzie pseudonimu, ciągnąc się pod górę o nachyleniu z 15% za Peugeotem 304 Żurka naszą „osiemnastką”. Silnik ledwo dyszał, lecz wkrótce wjechaliśmy do wioski i zaparkowaliśmy z trudem na placyku 5x5 metrów. Żurek, niestrudzony badacz tutejszego folkloru i obyczajów wyczytał gdzieś, że tutaj gdzieś w grotach wydrążonych żyją ludzie.
Otoczyła nas oczywiście dziatwa, toteż po przełamaniu pierwszych lodów zaczęliśmy delikatnie przepytywać dzieci jak znaleźć te groty. Ku naszemu zdumieniu dzieci gwałtownie zaprzeczały.
La la la (nie nie nie)- gestykulowały, mamy bogate domy, telewizory i samochody, a w jaskiniach nikt nie mieszka. NIKT!
Było to tak sugestywne, że gdybym nie znał mentalności arabskiej (najwyraźniej wstydzili się tego) to bym zwątpił.

Wyszliśmy z wioski i w asyście dzieci skierowaliśmy się w stronę góry. Już z oddali zobaczyliśmy wydrążone przez naturę, żywcem z Gaudiego, kolumny, krużganki oraz ślad ludzkiej ręki w postaci drzwi i okiennic z desek, gdzieniegdzie „domurówki” z gliny. Nasze jęki zachwytu najwyraźniej udobruchały dzieci, bo już nie protestowały. Zaprowadziły nawet do studni, gdzie można było się napić zimnej i krystalicznie czystej wody. Ta woda tylko wzmogła apetyt, bo zorganizowane w powrotnej drodze śniadanie wielkanocne w gaju oliwnym smakowało jak nigdy.

Z Tlemcen do Sidi Djilali niedaleko. Warto wspiąć się na 500 metrowa górę, by podziwiać okolicę. Ale zapada zmierzch i do „stolicy przedmieścia pustyni”- Ain Sefry już niedaleko a i hotel nie najgorszy. W hotelu zimne piwo nad basenem, a różowa kopuła malutkiego hotelowego meczeciku jest dokładnie w kolorze wydm piasku w tle. Prosto i tanio.

Ale naszym właściwym celem jest Taghit. Tu uwaga- w wymowie arabskiej najczęściej słychać pisane gh jako R. Czytamy zatem tarit (z akcentem na i). Oaza na załamaniu ergu- tu zaczyna się Grand Erg Occidental- wielka pustynia zachodnia i ocean, a nie morze piachu. Nie przepuszczam okazji by zrobić niezapomnianą fotkę: wschód słońca na Saharze. Trzeba tylko wspiąć się na wydmę – ok. 100m wysokości. Wstajemy zatem przed 5 rano i leziemy na górę, jednakoż po 5 minutach ze zdumieniem stwierdzam, że przeszliśmy raptem 10 metrów, brnąc w osuwającym się wciąż spod nóg piachu. Przyspieszamy zatem i już po godzinie i oczywiście już po wschodzie słońca, spoceni i zmęczeni meldujemy się na górze.
Na zdjęcia oczywiście już było za późno.
Zwiedzanie Algierii prawie zawsze odbywało się z przewodnikiem Michelin, bardzo dobra orientacja i wskazówki pozwalały na dotarcie do zjawiskowych miejsc. Południe Algierii znane jest z dużej ilości rycin naskalnych sprzed 5 tysięcy lat.
Te najbardziej znane są w górach Tassili w okolicy Djanet, ale przewodnik dokładnie opisuje jak dojechać do takich rysunków w Taghicie. Jedziemy zatem jak po sznurku i docieramy wkrótce do grupy kamieni z wyrytymi autentycznymi postaciami ludzi i zwierząt. Widać też nieudolne "fałszywki" ale autentyki łatwo poznać. Najbardziej rzucają się w oczy antylopy i inne zwierzęta, ludzie z włóczniami. Słynne ufoludki to już nie tu lecz w Tassili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.