Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.

wtorek, 28 czerwca 2011

niepewność

kończymy pierwszy etap pobytu w Algierii. 2-3 lat szybko zleciały, jeśli mamy szczęście przedłużamy sobie pobyt np w innej części Algierii. jeśli nie- wracamy chcąc niechcąc do Polski.

pozostanie niepewność
< Z „Radia Koopera”:

Gdy z Algierii już wyjadę,
czy dam sobie w Polsce radę?
Brak mi będzie tego kraju
i tych pięknych obyczajów.

Brak mi będzie ciepła w lecie,
Allah akbar koło trzeciej,
Brak mi będzie ramadanu
i pustego zwykle kranu


Brak mi będzie tych okrzyków,
co zbudziłyby umrzyków,
Nikt mi „harua” nie zawoła,
choć znajomi dookoła.

Wsiądę ja do samochodu,
jedną żonę dam do przodu,
Każę jej nałożyć chustę,
ale z tyłu miejsca puste
Gdzie beztroski jest osiołek,
co na drodze tkwi jak kołek,
Gdzie na drodze plaques „al.-darak”*,
lepsze to niż w Polsce radar

Gdzie są koty takie zdrowe,
gdzie boiska futbolowe,
Gdzie bębenki wciąż grzechoczą
w znanym rytmie dzień i nocą
W pokoiku na dywanie
będę głową spać przy scianie
Bo go nie zorientowano
w strone Mekki dłuższą ścianą

Gdy z Algierii już wyjadę,
czy dam sobie w Polsce radę?
Brak mi będzie tego kraju
i tych pięknych obyczajów.

Al-darak: żandarmeria

piątek, 24 czerwca 2011

opuszczamy zachód Algierii

Z „Radia Koopera”:
Masz kaca po winie, to jedź na pustynię,
Po pierwszej zadymie ból głowy ci minie
Tylko nie rób krzyku, że masz piach w przełyku
Aby obejrzeć najstarsze ryciny naskalne nie trzeba jechać (lecieć) do Tassili, lecz bliżej (raptem 1000 km od Oranu) do Taghitu. Oprócz prawdziwych, liczących 5 tys lat, „grawiurów” są i fałszywki- świeżo co wyskrobane, krzywo i innym, „nowocześniejszym” narzędziem. Łatwo rozpoznawalne, gdy obok oryginalnej antylopy widzimy 3 inne. W hotelu – budka telefoniczna z automatycznym połączeniem do Polski. Dziwne, nie?
Wracamy (przez Bechar) do tzw południowej drogi i skręcamy na wschód. Czemu tędy? – ano zaraz niedaleczko jest Ain Ouarka słynna z kolorowych skał.
Minerały w które bogata jest tamtejsza ziemia tworzą dziwne i niesamowite odcienie barw, a kryształy kwarcu rozszczepiają promienie słońca dając wrażenie wulkanu. Czynna jest wciąż też kopalnia soli z archaiczną stuletnią wagą.

Dalej jadąc na zachód wzmóżmy uwagę, by w El Beyadh nie przegapić skrętu do Breziny. Różnie mówią Polacy- a to Berezyna, a to swojsko: Brzezina. Jest to dla mieszkańców zachodniej Algierii najbliższa pustynna oaza, chętnie odwiedzana i obfotografowywana.
Z serii- „limeryki”
W miasteczku zwanym Brzezina
Chłop położył się na szynach
Po co kładł się?- ktoś zapyta
Czy wkurzyła go kobita?!
Tak!- bo był na obiad szpinak.



Przełamanie ergu jest tu widoczne jak nigdzie indziej- Jeśli dasz rade wspiąć się na górę (ok. 500m) –widzisz skały jak ucięte nożem. Samochody na dole wyglądają jak mrówki. a i temperatura przypomina że jesteśmy na pustyni. w nocy spada prawie do zera, więc bez grubych kurtek czy polarów- ani rusz. Tu kończy się pustynia kamienista a zaczyna piaszczysta. W dole oaza, a w niej urocze miasteczko.
Waracając na północ musisz przejechać przez Saidę.


Z „Radia Koopera”:
Gdy będac na rajdzie, znajdziesz się i w Saidzie
To zrób coś na slajdzie i prześlij to Wajdzie

Saida to miejscowosć znana w Algierii z dwóch powodów:
po pierwsze: w każdym sklepiku w Algierii można kupić wodę z tutejszych źródeł,
a po drugie: przez Saidę przechodzi południk ZERO (tak naprawdę to przechodzi o kilka kilometrów od Saidy, ale nie bądźmy drobiazgowi). Jacek Dobrucki mówił, że to przez jego salon i nawet pokazywał gdzie

Jadąc dalej na wschód wjedziemy zaraz do innej krainy- Algierii Wschodniej. Dlaczego innej- możnaby spytać, jaka jest różnica? Ano taka jak między NRD i NRF w latach socjalizmu, choć teraz różnice nieco się zatarły.
Podróż naszą zakończyliśmy w oazie Brezina. Żegnamy naszych przyjaciół, którzy wracają wprost na północ do Saidy ...

niedziela, 19 czerwca 2011

na południe

Z cyklu: „opowieści algierskie”
Beni Badhel

Nie mów do mnie Jean! – Mój kolega Janek był najwyraźniej rozsierdzony na Jerzego, - mam na imię Jan, a to że Francuzi mówią Jean, gu...zik mnie obchodzi!
No ale Jan, to po francusku Jean- Jurek nie ustępował.
A Jurek czyta się : Żurek! I tak będę Cię nazywał.
Wspominaliśmy genezę tego przezwiska, a w zasadzie pseudonimu, ciągnąc się pod górę o nachyleniu z 15% za Peugeotem 304 Żurka naszą „osiemnastką”. Silnik ledwo dyszał, lecz wkrótce wjechaliśmy do wioski i zaparkowaliśmy z trudem na placyku 5x5 metrów. Żurek, niestrudzony badacz tutejszego folkloru i obyczajów wyczytał gdzieś, że tutaj gdzieś w grotach wydrążonych żyją ludzie.
Otoczyła nas oczywiście dziatwa, toteż po przełamaniu pierwszych lodów zaczęliśmy delikatnie przepytywać dzieci jak znaleźć te groty. Ku naszemu zdumieniu dzieci gwałtownie zaprzeczały.
La la la (nie nie nie)- gestykulowały, mamy bogate domy, telewizory i samochody, a w jaskiniach nikt nie mieszka. NIKT!
Było to tak sugestywne, że gdybym nie znał mentalności arabskiej (najwyraźniej wstydzili się tego) to bym zwątpił.

Wyszliśmy z wioski i w asyście dzieci skierowaliśmy się w stronę góry. Już z oddali zobaczyliśmy wydrążone przez naturę, żywcem z Gaudiego, kolumny, krużganki oraz ślad ludzkiej ręki w postaci drzwi i okiennic z desek, gdzieniegdzie „domurówki” z gliny. Nasze jęki zachwytu najwyraźniej udobruchały dzieci, bo już nie protestowały. Zaprowadziły nawet do studni, gdzie można było się napić zimnej i krystalicznie czystej wody. Ta woda tylko wzmogła apetyt, bo zorganizowane w powrotnej drodze śniadanie wielkanocne w gaju oliwnym smakowało jak nigdy.

Z Tlemcen do Sidi Djilali niedaleko. Warto wspiąć się na 500 metrowa górę, by podziwiać okolicę. Ale zapada zmierzch i do „stolicy przedmieścia pustyni”- Ain Sefry już niedaleko a i hotel nie najgorszy. W hotelu zimne piwo nad basenem, a różowa kopuła malutkiego hotelowego meczeciku jest dokładnie w kolorze wydm piasku w tle. Prosto i tanio.

Ale naszym właściwym celem jest Taghit. Tu uwaga- w wymowie arabskiej najczęściej słychać pisane gh jako R. Czytamy zatem tarit (z akcentem na i). Oaza na załamaniu ergu- tu zaczyna się Grand Erg Occidental- wielka pustynia zachodnia i ocean, a nie morze piachu. Nie przepuszczam okazji by zrobić niezapomnianą fotkę: wschód słońca na Saharze. Trzeba tylko wspiąć się na wydmę – ok. 100m wysokości. Wstajemy zatem przed 5 rano i leziemy na górę, jednakoż po 5 minutach ze zdumieniem stwierdzam, że przeszliśmy raptem 10 metrów, brnąc w osuwającym się wciąż spod nóg piachu. Przyspieszamy zatem i już po godzinie i oczywiście już po wschodzie słońca, spoceni i zmęczeni meldujemy się na górze.
Na zdjęcia oczywiście już było za późno.
Zwiedzanie Algierii prawie zawsze odbywało się z przewodnikiem Michelin, bardzo dobra orientacja i wskazówki pozwalały na dotarcie do zjawiskowych miejsc. Południe Algierii znane jest z dużej ilości rycin naskalnych sprzed 5 tysięcy lat.
Te najbardziej znane są w górach Tassili w okolicy Djanet, ale przewodnik dokładnie opisuje jak dojechać do takich rysunków w Taghicie. Jedziemy zatem jak po sznurku i docieramy wkrótce do grupy kamieni z wyrytymi autentycznymi postaciami ludzi i zwierząt. Widać też nieudolne "fałszywki" ale autentyki łatwo poznać. Najbardziej rzucają się w oczy antylopy i inne zwierzęta, ludzie z włóczniami. Słynne ufoludki to już nie tu lecz w Tassili.

czwartek, 16 czerwca 2011

z Tlemcen na wschód

Sidi Boumediene to postać w Algierii zaiste wyjątkowa- nawet były prezydent przyjął to imię i jest do dziś ukochanym prezydentem, a imię jego - Houari Boumediene- nosi lotnisko międzynarodowe w Algierze.

Z „Radia Koopera”:
A w samym Algierze, choć sam w to nie wierzę
Wjechał aż na wieżę arab na rowerze
Że się w drugą stronę arab poczuł słabiej
Zjechali odwrotnie: rower na arabie


Przy okazji wizyt w Algierze załatwiało się mnóstwo rzeczy, m.in. sprawy paszportowo-wizowe.


Z cyklu: „opowieści algierskie”

Konsul

Przy okazji wizyt w Algierze załatwiało się mnóstwo rzeczy, m.in. sprawy paszportowo-wizowe. No i we czwartek wczesnym popołudniem po załatwieniu spraw w ambasadach Francji, Holandii etc dotarliśmy wreszcie do ambasady polskiej, późno bo jest już godzina druga a we czwartki pracują tylko do trzeciej. Potrzebujemy przedłużenie ważności paszportów, ale widzimy że sprawa nie będzie prosta. Pani z wydziału paszportowego wyraźnie zbiera się do wyjścia i nie ma zamiaru nas obsłużyć, a pan zza biurka obok wstaje, wkłada marynarkę i ponagla ja: „Ziuta, czekam w samochodzie. Słyszymy, że mamy odebrać paszporty za 2 tygodnie. Kiszka, bo znaczy to że czeka nas kolejna wizyta w Algierze ( 600km w jedną stronę). Załamani już godzimy się z losem, aż tu za plecami słyszę:

- cześć Piotrek, co tu robisz?- Patrzę, a to Tomek W. mój dobry kolega z liceum Lelewela (razem robiliśmy mature).
- cześć Tomek, chcę przedłużyć paszporty- mówię
- nie ma sprawy- on na to – Pani Krysiu!
- oczywiście panie Ambasadorze- pani Krysia nagle zrobiła się chętna do współpracy
- Ziuta, może Ci pomóc- facet zareagował błyskawicznie
Te 10 minut, które potrzebowali pracownicy ambasady umiliśmy sobie wspomnieniami z ławy szkolnej, jak to skakaliśmy z parapetu na odległość, o hufcach pracy i wiejskich dziewczynach, w których Tomek gustował, etc. Wiwat absolwenci Lelewela.

Do lotniska prowadzi droga zwana „mutonierą”- od słowa mouton-baran. „A jak ma się nazywać”?- prychnął kolega, gdy zapytałem go skąd ta nazwa. Ano stąd, że tą drogą przeganiano barany. Z wąskiej polnej drogi zrobiła się autostrada, ale nazwa pozostała. Skoro jesteśmy przy baranach, to aby nie stać się jednym z nich- odwiedzamy regularnie działający w każdym dużym mieście ośrodek francuski organizujący imprezy kulturalne: wystawy, koncerty, kursy językowe etc.

Z cyklu: „opowieści algierskie”


Lockwood

Ponieważ mam tą ułomność, że bez muzyki żyć nie mogę, to na kilkuletni wyjazd do Algierii zabrałem ze sobą całą skrzynię kaset i płyt. Aż tu nagle w ośrodku francuskim w Tlemcen zobaczyłem plakat, ze przyjeżdża Didier Lockwood ze swoim trio + (Philippe Catherine i Christian Escoude). Tu trzeba nadmienić iż wiele lat temu wiodące w kategorii skrzypiec były szkoły: polska (Urbaniak, Seifert) i francuska (Grapelli, Ponty) i przedstawiciele tychże szkół zapraszani byli na tzw. violin summit. Po odejsciu Seiferta lukę wypełnił Krzesimir Dębski i jego „String Connection”, a we Francji mającego juz swoje lata Grapellego - wymienił właśnie Didier Lockwood. Grał jazz, a jakże, i to jak!!
W dniu rozpoczęcia sprzedaży biletów (te nawyki) byłem pod ośrodkiem wczesnym rankiem, niepomiernie dziwiąc się brakiem kolejki, kupiłem bilet bez tłoku, i na koncert zameldowałem się z mini radiomagnetofonem, na który ni obsługa, ni sam Lockwood specjalnie się nie krzywili. Sam koncert – po prostu odlot i ekstaza. Przecudowny.

Nagranie, choć technicznie podłej jakości należy w moich zbiorach do ścisłej czołówki. Gdy po latach udało mi się nabyć płytę tegoż trio z tym samym repertuarem – to już nie to samo, a zachwycające koncertowe „cote jardin” Philippe’a Catherine jest tylko poprawnie nagranym kawałkiem muzyki. Ale oczywiście po koncercie wdarłem sie za kulisy, rozmawiałem z nimi, a Lockwood jak dowiedział się żem z Polski, kazał pozdrowić jego przyjaciela Krzesimira (nie mógł wymówić tego słowa).



Z żalem żegnamy Tlemcen położone na wysokości +800 m npm , co sprawia że w zimie normalnie pada śnieg. Jedziemy na południe, poprzez lasek korkowy w stronę Sebdou i dalej stronę pustyni. Ale zanim co, nie przepuszczamy okazji, by odwiedzić Beni Badhel.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

tlemcen- miasto wyjątkowe

Z Marsa Ben Mhidi do Oranu „rzut beretem”- raptem 150 km

Z „Radia Koopera”:
Raz w Oranie, przy straganie, się spotkały cztery dranie
Pijąc wodę na śniadanie, bo akurat była w kranie.

Nawet ci, co nie czytali dżumy Camusa nazwę Oran znają dobrze. A że jesteśmy blisko- oczywiście odwiedzamy to piękne miasto. Oran, stolica zachodniej Algierii miał spore związki z Hiszpanią, i w takim stylu został zbudowany. Zapuszczamy się do centrum, lecz wizytówką Oranu jest bulwar nadmorski czyli „Front de mer”

Ale prawdziwą stolicą kulturalną zachodu Algierii jest, leżące na pł-zach od Oranu, Tlemcen- „miasto sztuki i historii”- jak głoszą napisy przed wjazdem do miasta w miejscowości El Ourit, gdzie zachował się most kolejowy autorstwa Eiffela.

Z cyklu: „opowieści algierskie”
Front de mer

Byłem w Oranie- zakomunikował mi kolega jakieś 2-3 tygodnie po przyjeździe- pięęęęęękne miasto, za szczególnie ten bulwar nadmorski, mówią na to jakoś tak frąde mer, czy coś takiego. Kolega francuski znał ze słyszenia a i to niedokładnie, choć starał się uchodzić za poliglotę.
Rysiu- mówię- źle usłyszałeś, to nazywa się FLAN de MERDE*. Ale wiesz co, idź i pochwal się chłopakom. Za chwile słyszę głośny rechot i huk. To jeden z naszych kolegów pękł ze śmiechu
• dla niewtajemniczonych: flan- to taki deser, coś w rodzaju budyniu,
• merde- w towarzystwie chyba nie trzeba tłumaczyć.
Z serii- „limeryki”

...na zachodzie zaś, w Tlemcenie
kiedy cnota była w cenie
pani ...owa z panną ...owską
patrzyły się na to z troską
i szeptały „nikt nie chcemie”

po przyjeździe panny Joli
co do woli się swawoli
znowu miały powodzenie



Tlemcen (dawniej Pomeria), było ważnym ośrodkiem kulturalnym starożytnego Maghrebu. Z dala już widoczne mury kompleksu pałacowego Mansourah z charakterystyczną, z lekka obłupaną wieżą. Piękna panorama miasta widoczna jest z plateau, którego charakterystycznym punktem jest grobowiec świętego- Marabuta. Warto tu się zatrzymać (polecam hotel Zianides) i pochodzić po starej dzielnicy miasta, (nawet po zaułkach zarezerwowanych tradycyjnie dla kobiet z zakupami) odwiedzić główny plac z muzeum i Dużym Meczetem (Grand Mosquet), ale tak naprawdę to NIE DO PRZEOCZENIA jest nieduży meczet Sidi Boumediena.

Z cyklu: „opowieści algierskie”
przestroga
Meczet Sidi Boumediena zlokalizowany jest z dala od centrum miasta i tylko tubylcy lub wtajemniczeni znają do niego drogę. Nic dziwnego zatem, że gdy mój przyjaciel Andrzej K. z licznym towarzystwem wybierali się z Oranu na zwiedzanie Tlemcen, umówiliśmy się, że przede wszystkim TAM ich zaprowadzę.Wejścia do meczetu strzegł gardien czyli strażnik (lub bardziej przystępnie- cieć), który nakazał zdjąc buty, zakazał robienia zdjęć (oczywiście w zakresie ograniczonym- tu ograniczenie wynosiło aż 10 dinarów) i udobruchany, że poprosiliśmy go (kolejne 20 dinarów) by był nam przewodnikiem, opowiadał różne ciekawostki. Między innymi pokazał nam studnię leczącą bezpłodność a działająca ponoć w 100%. Nasze koleżanki z Oranu nie skorzystały z przestrogi i oczywiście napiły się natychmiast wśród żartów i śmiechów. Do śmiechu natomiast nie było, gdy wkrótce OBIE skonstatowały, że są w ciąży.


czwartek, 9 czerwca 2011

pierwsze opowiesci

Z cyklu: „opowieści algierskie”
Na zapas...
Granice z Marokiem udało się nam przekroczyć, gdy upał już nieco zelżał i celnik odzyskał chęć do „pracy”. Do Marsa Ben Mhidi dotarliśmy już w nocy. Zjeżdżamy wolno z górki wypatrując kooperanckich namiotów w pierwszej oraz drugiej zatoczce.

Jest samotny namiot. Podjeżdżamy bliżej i widzimy znajomy samochód z tlemceńskimi numerami. Olgierd pił właśnie kolejne piwko i bardzo się ucieszył na nasz widok. Po krótkiej wymianie relacji z wakacji opowiedział jak to w serwisie we Francji dziabnęli go na przeglądzie i
na dowód pokazał fakturę. Było co oglądać no no- pokręciłem głową- toż to więcej niż za niego dałeś
Fakt- odparł- ale co miałem robić, teraz chyba będę miał już spokój do przyszłych wakacji. To dlatego masz taką smętną minę- powiedziałem ze współczuciem Nie- zaprzeczył- tylko wiesz, uświadomiłem sobie że nie można napić się piwa na zapas!

Plażą do morza mamy 30 metrów, całkiem niedaleko do kilku znaczących miast, m.in. do Sidi bel Abbes, gdzie stacjonowała legia cudzoziemska. Miasto jest zeuropeizowane, co pewno jest zasługą genów pozostawionych przez legionistów.

Z cyklu: „opowieści prawie algierskie”
miedzy Marokiem a Sidi bel Abbes

Z Tlemcen do Maroka było raptem ok. 100 km, toteż nie zaniedbywaliśmy okazji odwiedzenia tego ciekawego kraju. Wystarczyło naprawdę niedużo:
1- zaświadczenie z pracy o urlopie (titre de congee) lub (!) zaświadczenie że w weekendy i dni świąteczne (np. zakończenie Ramadanu, dzień barana etc) są wolne od pracy.
2- Papierek braliśmy w rękę i biegliśmy na policję, aby wyrobić sobie wizę powrotną (aller- retour). Jeszcze tylko


3- dwukrotne odwiedzenie Sidi-Bel-Abbes (cóż to jest 100kilometrów w jedną stronę!), gdzie mieścił się najbliższy konsulat Marokański aby uzyskać jednokrotną wizę marokańską.
4- Ukrycie przeszmuglowanych do Algierii dolarów czy franków to betka i już mogliśmy ruszać!!

Nie dziwota zatem, że korzystaliśmy z okazji- pewno już nigdy w życiu się nie powtórzy- i po dwóch krótkich wizytach w Maroku pierwsze wakacje zaplanowaliśmy właśnie tak by wracać z Holandii i Francji przez Hiszpanię i Ceutę do Algierii.



Jest rok 1986. Na pięknym zielonym i zacienionym parkingu przydrożnym w Andaluzji odpoczywamy spożywając jakieś owoce, aż tu nagle widzimy Zastawę wjeżdżającą na tenże parking. Zastawy nie są zbyt popularne w Hiszpanii, zaciekawiony więc ruszam z wolna w stronę, rozpakowujących się z wiktuałami, podróżnych. I cóż my widziem, proszę wycieczki- otóż po pierwsze: zastawa 1100p, po drugie: PL z tyłu samochodu, po trzecie rejestracja kooperancka z Algierii z numerem wilajatu (województwa) 22, czyli z Sidi Bel Abbes. Zbliżam się do nie podejrzewających nic rodaków i zagajam:
- dzień dobry, jak tam w Sidi Bal Abbes? -(tu wielkie oczy i rozdziawione usta) -Zbyszek Furdzik jeszcze jest, czy już wyjechał?
Zastygli w tych pozach ze zdziwienia, i tak trwają chyba do dziś.
Mój kolega Rysio też bardzo zapragnął zasłużyć na miana globtrotuara i przebył ciernistą drogę formalności związanych z wyjazdem do Maroka.Te wszelako wyczerpały go tak, że dojechał tylko tuż za granicę, do Oujdy (100km), zrobił zakupy u przemytników i wrócił. Oczywiście opowieściom jak to był w Maroku nie było końca. Obserwowaliśmy też tzw rodzenie się LEGENDY. Wiecie co?- zapodał nam kiedyś- napiszę do FSO że mój Fiat 125p (tą to limuzyną, niespłaconą jeszcze Rysio przyjechał do Algierii) sprawdził się w warunkach saharyjskich(!), powinni dać mi go za darmo.
Wiesz co, Rysiu- powiedziałem patrząc się smętnie na własne nogi- a ja napiszę do Chełmka, ze ich sandały też sprawdziły się w warunkach saharyjskich – może podeślą mi drugą parę?

poniedziałek, 6 czerwca 2011

algieria- pierwsze kroki

Algieria, dla wielu była drugim domem.

Tu pracowaliśmy, wypoczywaliśmy, rodziły się dzieci, podrastały, chodziły do przedszkola i szkoły, nierzadko i na studia. Tu zawiązywały się trwałe związki (i te mniej trwałe też). Tu żyliśmy jak normalni biali ludzie, szlifowaliśmy język francuski a i podstawy arabskiego, dzieci chodziły do francuskich szkół. Zatrudnieni byliśmy w większości na umowie CT- cooperation technique, i przez to sami nazywaliśmy się kooperantami. Trzymaliśmy się razem w mniejszych lub większych grupkach, ale razem chodziliśmy do francuskiego kościoła misyjnego (liturgię po francusku znam na pamięć do dziś!). Powstawały przeróżne inicjatywy jak np “Radio Koopera“- coś w rodzaju kabaretu opisującego nasze życie kooperanta, nagranego na kasetę i skopiowanego systemem chałupniczym w setkach egzemplarzy. Z tego właśnie kabaretu cytuję sporo zabawnych kawałków. Algieria- kraj kontrastów, z jednej strony góry śmieci, walające się wszędzie, z drugiej zaś przecudnej urody krajobrazy, piękne plaże, bardzo przyjazny śródziemnomorski klimat. Wkurzałem się gdy w złośliwy sposób potraktowano mnie w jakimś urzędzie, lecz za chwile mi przechodziło gdy algierczyk w kolejce przede mną oddał mi swoją ostatnią kurę, której dla mnie już zabrakło. Marzłem jak kot, gdy w zimie nie dowieźli gazu, a ogrzewanie na butle gazowe przy zimnych kamiennych posadzkach to podstawa, ale gdy po porannym tenisie w piątek jechaliśmy na plaże i wchodziłem do cieplutkiej i kryształowo czystej wody to czułem się jak w niebie.
Jest upał, staliśmy długo na granicy bo pan celnik miał sjestę, więc marzymy o zanurzeniu się w morzu. No i dobrze, bo przeoczenie takiej plaży jak Marsa Ben Mhidi
byłoby grzechem. Do miasteczka o tej nazwie prowadzi malownicza górska droga, przejeżdżamy przez miasteczko i przed nami roztacza się wspaniały widok: dwie zatoczki i gaj eukaliptusowy, gdzie można rozbić namiot, zagotować na kocherze obiad i poćwiczyć karate na plaży. Nie dziwota zatem, że w letnie weekendy cała kooperacja- Polacy, Francuzi i inne pomniejsze grupki jechały te drobne 130 kilometrów (z Tlemcen) by rozbić się na 2 dni- od środy wieczór do piątku- właśnie na tej plaży. Raz spotkaliśmy tam znajomego fajnego przystojnego gościa, graliśmy z nim piłkę i pływaliśmy, a po pożegnaniu się wykonaliśmy
gigantyczną pracę myślowa – kto to był. Bezskutecznie. Przeszedł piątek, przeszła sobota, dopiero w niedziele na mszy przyszło olśnienie- toż to nasz ksiądz George!!

czwartek, 2 czerwca 2011

wprowadzenie

Rajdem Przez Algierię.
czyli po prostu:RPA (niech ten skrót nikogo nie zmyli)
Cz 1- Zachód


Gdy w ubiegłym roku wróciłem z Egiptu, pomyślałem sobie że skończyłem właśnie projekt pt:Maghreb, a dokładniej: Północna Afryka, byłem bowiem we wszystkich krajach afrykańskich leżących w basenie Morza Śródziemnego. Ponieważ spędziłem tam w sumie ponad 7 lat, pomyślałem sobie,że to niezły materiał na ....
no właśnie na co? książkę, wpisy na różnych forach i galerie na portalach? Przyszedł pomysł bloga, tym bardziej że wspomnień z okolicy (tzn nie tylko z Maghrebu) mam sporo. No i jestem. Zacznę od kraju gdzie mieszkałem najdłużej, kraju który ma na rejestracjach samochodowych DZ (Al DZazairia)

Opuszczając Algierię po sześcioletnim pobycie miałem nadzieję na powrót (jako turysta) do tego pięknego kraju. Być może wrócę, może nie, na razie jest to „voyage sentimentale”. RPA to luźno rzucone wspominki, wyrywki popularnego wonczas wśród Polonii Radia Koopera, limeryki, impresje i „opowieści”

Dostać się do Afryki suchą stopą jest niesposób, można natomiast, po pokonaniu cieśniny Gibraltarskiej wjechać swobodnie przez Ceutę do Maroka. Zostawmy z boku Casablankę a skupmy się przez chwilkę na Fezie- dawnej stolicy i siedzibie władców.
Tuż obok pałacu królewskiego, wciąż pilnie strzeżonego zaczyna się stare miasto czyli Medina. Wejście oczywiście tylko z przewodnikiem (samemu- na ryzyko inwestora), uliczki wąskie, acz szerokie na tyle by zmieścił się objuczony osioł. Wprost na ulicach pracują tutejsi rzmieślnicy; na ulicy farbiarzy płynie rynsztokiem farba, tuż obok wyrabiają wielki gary, a w zasadzie kotły przeznaczone na wesela dla całej wsi.

RPA zaczynamy zatem, jak wydaje się najprościej od zachodu, czyli granicy z Marokiem.
Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.