Jedna z wielu opowieści którą zapamiętałem dobrze przed wyjazdem do Afryki była barwna opowieść mojego przyjaciela Jurka jak to w Afryce jeździł na nartach. Wszyscy jeżdżą na Chreę- mówił- ale tam jeździ totalne frajerstwo, panowie w długich płaszczach i lakierkach, panny w futrach, bachory na sankach. Głównie ruscy. Nie bądź frajer, jedyne miejsce dla prawdziwych narciarzy to położona w górach Atlas, w masywie Djourdjoura (czytamy: dziur-dziura) wioska Tikjda (tikżda). Miał rację. Nie po to pojechałem do Afryki by wakacje spędzać w Polsce. Toteż postanowiliśmy przez 2 tygodnie wakacji zimowych zrobić tzw pętlę. Trasa 3 tys km miała obejmować wszystko z nartami włącznie. A brakowało tego, i to czasami bardzo. Coroczne narty w Zakopanem czy Szczyrku to regeneracja organizmu na najbliższy rok.
No i w pewien słoneczny lutowy poranek zapakowaliśmy naszego „baniola” czyli R18 break i wyruszyliśmy w trasę. Z Tlemcen przez Sidi-bel-Abbes do Mascary, dalej na południowy wschód przez Laghuat do Ghardaii- stolicy M’Zabu. I gdybym miał wymienić co zrobiło na mnie największe wrażenie w Algierii- byłby to właśnie M’Zab. Dalej stolica pustyni Algierskiej czyli Ouargla, Touggourt, miasto tysiąca kopuł- El-Oued i Biskra. To wszystko na pustyni. A wrota pustyni czyli El-Kantara w drodze do Batny to kolejna perełka warta uwiecznienia.No to jak wyjechaliśmy z pustyni- zmiana stroju- powracają długie spodnie i adidasy. Dalej przez Setif i droga do Bejaji wiedzie przez prześliczny kanion Kherata, tam w hoteliku nad zaporą nocujemy. Przejścia z ustaleniem ceny za nocleg, związane z „dwoistością” waluty opiszę gdzie indziej. Z Bejaii prawie wprost do Bouiry i dalej już wspinaczka na wysokość 1600m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz