Dzień 2. Po przeżyciach dnia 1 schodzimy z opóźnieniem na śniadanie. Od początku witają mnie: hello Alibaba- pewno ze względu na brodę. Ciekawostka- myślę, ale gdy powtarza się to w każdym hotelu, i prawie każdym miejscu gdzie spotykam miejscowych, myślę sobie że coś w tym jest. Mimo iż przywieźli nas w nocy ale jednak na kolację, mieliśmy zatem możność zakosztowania miejscowej kuchni. Gorąca zupa to było to o czym marzyłem, toteż gdy zobaczyłem przy jednym garnku z zupą dumny napis- „harira”- łapczywie się rzuciłem. Niesłusznie, bowiem z hariry owa zupa miała tylko nazwę a obok prawdziwej hariry nigdy nawet nie stała. Trzeba jednak z rezerwą podchodzić do różnych opisów biorąc tylko trochę „na spróbowanie”.
Rano zwiedzamy trochę hotel- ot typowa przechowalnia przed objazdówką, ładny (np. piękny żyrandol o wysokości ze dwóch pięter), z miłą obsługą, lecz leżący na odludziu w towarzystwie różnych innych obiektów w budowie i oczywiście śmieci. Nie przeszkadza nam to jednak, bo za chwilę podjeżdża już autobus z naszą pilotką Natalią. Zajmujemy miejsca troszkę bardziej z tyłu, przy dużej panoramicznej szybie środkowego wejścia- przyda się bardzo przy robieniu zdjęć „w biegu”.
Towarzystwo z tyłu dość fajne, wesołe, krążą żarciki itp, typy też zróżnicowane. Jest między nami m.in. pani profesor- specjalistka od pluskwiaków, miłośnik jazzu a w szczególności Coltrane’a, poetka, inżynier z platformy wiertniczej na Morzu Północnym, dwóch zawodowych fotografów. Nie tylko oni liczą na ładne zdjęcia, bowiem sprzęt foto w naszej grupie plasuje się znacznie powyżej średniej. Przed wyruszeniem daleką podróż, na dzień dobry odwiedzamy twierdzę w Agadirze. Na zboczu góry pod twierdzą bardzo duży (świecący w nocy) napis: Allah, Al Watan (ojczyzna), El Malik (król). Na samej górze jarmark, faceci z wężami, wielbłądami, kozami i tysiącem różnorakich świecidełek. Można, a jakże, zrobić fotkę z wielbłądem lub małpą za 1 Euro. Ale w drogę bo przed dotarciem do hotelu w Taliouine czeka nas dziś zwiedzanie Taroudant. Na początek i na zachętę efektowne ogrody pałacu Salam, potem mury miasta, na koniec spacer po mieście we wzmagającym się upale. Gdy lokalny przewodnik informuje mnie że temperatura jest „na pewno 35 stopni a może i więcej”- gratuluję sobie że nie wybrałem opcji wycieczki „cesarskie miasta”. W mieście rzeczywiście wytrzymać niesposób (mamy koniec października).
Nocleg w Taliauine w stylowym (choć nieco zapuszczonym hotelu obok malowniczej kasby która pięknie wyszła w ostatnich promieniach słońca- nie bez kozery ta pora zwana jest „golden hour”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz