Nie można pominąć wyjazdu samochodami terenowymi na sąsiednią wyspę Gomerę. Dużo mniejsza od Teneryfy, lecz podobnie podzielona jak nożem na 2 części- suche i słoneczne południe i wilgotną północ. Jako jedyni w naszym Land Roverze nie spuściliśmy dachu, i mieliśmy rację. Jedziemy przez przepiękną acz wilgotną i wietrzną okolicę. Na szczycie Gomery (ok 2400 m npm) jest Park krajobrazowy Garajonal, słynący z tzw „deszczu poziomego” (doświadczyliśmy) wpisany na listę UNESCO. Absolutną ciekawostką jest, ciągle jeszcze w użyciu, język gwizdany. Ze względu na znaczne odległości i kłopoty z transportem, tak się ongiś porozumiewali mieszkańcy wyspy. Gwizd nie zastępuje znaczeń, lecz imituje dźwięki, można zatem gwizdać w każdym języku. Języka tego obowiązkowo (!) uczą w szkołach. Na zakończenie prezentacji języka, dwóch tubylców daje pokaz. Ktoś z nas, chowa różne przedmioty, pierwszy z nich opowiada to gwizdem a drugi (nieobecny przy chowaniu), nazywa i odnajduje je bez pudła! Jeszcze tylko wizyta w stolicy San Sebastian, ładnym (choć zaniedbanym) portowym miasteczku, i w drogę powrotną. 30 km to ok. godzinki rejsu. No i odrobina fartu. Kierowca- wesołek, ciekawie opowiadający, nie znający ani w ząb innego języka. Zaczęło się od tłumaczenia dla anglików, a potem robiłem za tłumacza dla całej grupy. Poszło nieźle, czym zaskoczyłem sam siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz