Wyjeżdżamy na płaskowyż Teide z rana. Przed spodziewanym tłokiem, a mamy zamiar wjechać kolejką linowa na sam wulkan 3700 m npm. Atrakcja coś w stylu kolejki na Kasprowy, uniemożliwiona (jak to bywa i w Kuźnicach) przez nazbyt mocny wiatr. Oglądamy zatem widoki na wys 2200m- równie ładne albo i ładniejsze- stad widać krater w całej okazałości. Stamtąd piękną malowniczą drogą przez Orotawę do Garachico. Miasto położone u wylotu olbrzymiego jaru, którym w czasie dużych opadów zasuwają nieprzytomne ilości wody i kanion zmienia się w rwącą rzekę z wodospadami. Ale przede wszystkim w czasie erupcji wulkanu- tędy leciała lawa!! Miasto było niszczone wielokroć ale nie pęka. U brzegów Garachico malutka wysepka, bardzo sławna. Otóż klasyfikując Wyspy Kanaryjskie, skatalogowano 13 wysp. Liczba niefartowna więc na gwałt poszukiwano czternastej. I znaleźli właśnie tę wyspę.
Jedziemy do Icod de los Vinos obejrzeć najstarsze w tej okolicy drzewo smocze. Tysiącletnie. Fajne, ale nie robi to już na nas wrażenia, bo tysiącletnią oliwkę widzieliśmy we Francji. Bierzemy też udział w prezentacji i degustacji win. Prezentacja szła w slangu polsko-angielskim (tzw: ponglish). Przy próbie jakiegoś tam napoju, pani mówi: to działa jak viagra. Odczekuję chwilkę i protestuję: 5 minut minęło i nic! Panienka zrobiła wymowny gest pt: chodź ze mną to zobaczymy. Nie poszedłem, żona nie pozwoliła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz