Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.

środa, 9 listopada 2011

Arabskie wesele

Zaszczycony byłem, gdy jako jeden z nielicznych zostałem zaproszony przez mojego kolegę z pracy na wesele. Widywaliśmy jak to pan młody wjeżdża na pięknym koniu, pokazywano wspaniałe zdjęcia, no i widzieliśmy nie raz orszak weselny tzw. cortege. Kawalkada samochodów przejeżdża przez miasto wesoło trąbiąc, i słychać wszechobecne yuoyuoyu… Jadą wszyscy- rodzina, krewni goście i normalni gapie. Samochody- od szczytu elegancji- Peugeota 505 SR po tzw. kefalówki czyli stare dostawcze skrzyniowe wozy gdzie na skrzynię arab załadował wszystkie żony, kozy i dzieci. Naprawdę jest wesoło! Zaopatrzeni zostaliśmy oczywiście w mapkę jak dojechać. Tak, w mapkę, gdyż adresy w naszym zrozumieniu nie istnieją, a jeździ się na opis, rysunek, mapkę etc. Niektóre mapki były małymi dziełami sztuki, np. rysowane przez naszego przyjaciela architekta- pana Piotrusia. Miał fotograficzną pamięć i rysował nawet punkty charakterystyczne, fasady budynków, kształty budowli etc.
Arabowie nie przywiązują wagi do szczegółów, wiec nie zdziwiłem się, gdy podjechaliśmy we dwa samochody zgodnie z mapką pod coś w rodzaju garażu, przed którym wdzięcznie wiatr rozwiewał w kurzu i pyle, torby plastikowe, puste bidony po oleju i puszki po białej fasoli. Nic to- pomyślałem sobie, oni wszak atawistycznie jako naród koczowniczy, wyrzucają wszystko przed dom, bo niedługo przyjdzie im ruszać w drogę (zostawiwszy śmieci własnemu losowi). Za to w domu mają pięknie wysprzątane.
Mieli (chyba), bo tam odbywało się tzw. wesele babskie- panna młoda i kobitki, a tu, w garażu miało odbyć się wesele męskie. Pewien kłopot był co zrobić z kobitami (przyjechaliśmy z kolegą z żonami i nastoletnimi dziećmi), ale w końcu postanowili, że zostaną z nami.
Garaż rzeczywiście był pięknie wysprzątany, świeży tynk na ścianach jeszcze nie wysechł, a brak posadzki nie był żadną przeszkodą. Nikogo też nie raził drut przeciągnięty w poprzek garażu i wiszące na nim, kiedyś chyba białe, gacie. Gdzieś przecież muszą schnąć, nie?
Pan młody siedział wygodnie rozparty po ścianą w fotelu samochodowym, a nam przydzielono miejsca na poduszkach wokół okrągłych stołów, stołków, taboretów, na których ustawiono przysmaki- ciastka i lemoniady. Lemoniada jest robiona z surowej kranówy zaprawionej jakimś świństwem, toteż nie pijamy jej, Algierczycy owszem i jakoś nie chorują. Delikatnie spytaliśmy czy nie mają czasem Saidy.

W Algierii istnieją dwa źródła z których można pić butelkowaną wodę- Saida i Mouzaia (to nazwy miast gdzie są butelkowane). Kranówy oczywiście się nie pijamy . Nie mieli Saidy ale przecież kran nad zlewem był tuż obok, wiec jeden z kolegów uczynnie zerwał się i nalał do dzbanka. Wymiękliśmy. Ale ciasteczka- uczta dla podniebienia jak kto lubi słodkie, ja lubię. I na miodzie (ociekające wręcz), konfiturach wszelakich, z bakaliami orzechami, coś co przypomina ‘turkish delight”, pańskie skórki, i tysiąc innych. Ale prym wiodły ciastka francuskie – „mille fueille” zwane przez nas milfejkami.
Po posiłku przyszła pora na tańce. Przed domem zbierał się coraz to większy tłum, w końcu na misternie zrobioną z desek estradę, pięknie zresztą przystrojoną, weszła orkiestra i na ulicy przed domem zaczęła się zbiorowa zabawa. Zaproszeni i nieproszeni goście zmieszali się ze sobą i balanga trwała prawie do białego rana- noc to zresztą najlepsza pora do życia bo jest chłodniej. Oczywiście chłopy tańczyły same ze sobą. Baby do garów, i do towarzystwa pannie młodej.
Tańce wyczerpały towarzystwo, siedliśmy zatem znowu na miejscach i dali nam łyżki w dłonie. Nie domyślaliśmy się długo po co. Wjechały miski-na taborety dwuosobowe, michy- na małe stoliki 4 i 5-osobowe i miednice- na duże stoły, z kuskusem, do tego bagietki. Dodam tylko że walczyliśmy rzeczywiście zażarcie, jedna micha i 5 kontrahentów- trzeba wykazywać zręczność i się spieszyć! Kto mógł- dobierał się do kawałków mięsa, wyżerka wspaniała. Wreszcie towarzystwo się najadło, zebrano resztki bagietek i stosy powalających się po stołach kości, pan młody dał delikatnie do zrozumienia że zaczyna tęsknić za żonką i był to sygnał do rozejścia się. Uważni czytelnicy zauważyli, że wzmianki nie było o alkoholu. Ano nie było ani kropli. Bez alkoholu też można się bawić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.