C’est moi
Byłem bardzo podekscytowany, gdy przyszło mi jechać po raz pierwszy w tzw misję czyli po prostu delegację. Kierowca Ahmed mówił językiem franko arabskim, toteż dogadywaliśmy się bez trudu, piękna pogoda, droga pusta, przy relaksowej prędkości 60km/h nasze fiorino jechało ślicznie. Wszystko w porządku, ale skądiś nadeszły chmurki małe potem większe i krople deszczu pojawiły się na szybie. Na moje pytanie czemu nie włączy wycieraczek, kierowca odparł że nie działają i na wszelki wypadek przyspieszył do 80 km/h. Deszcz rozhulał się i Ahmed też, toteż przy 100 km/h na krętej drodze w deszczu bez wycieraczek zaproponowałem mu żeby zwolnił bo to niebezpieczne. Mosju (nierzadko tak ślicznie wymawiają słowo Monsieur)- usłyszałem- przecież wszystko jest napisane w najwyższych księgach! Jeśli mam mieć wypadek, to będę go miał i ja tu nie mam nic do gadania! I aby uwiarygodnić swoje słowa przyspieszył do 110. Wtem nagle słyszę ‘mosju, szuf (zobacz), piżu!” i za nami jak duch zjawia się Peugeot 404 jadący 120 i chce nas wyprzedzić. O, nie! Co to, to nie!! Nie będzie “piżu” pluł nam twarz! Przyspieszył do 120, piżu nie odpuszcza, 130!- wszystkie soki z „pieczarki” (champignon) już wyciśnięte (czyli gaz do dechy), piżu na zderzaku, deszcz pada, dwóch idiotów toczy wyścig ze śmiercią, ja się modlę. I, dzięki Bogu, deszcz nagle ustaje, temperament kierowcy też, wychodzi słonko i zwalniamy znów do sześćdziesiątki. Dojeżdżamy do wiaduktu i ku mojemu zdumieniu Ahmed zamiast jechać normalnie górą, zjeżdża po skarpie i przejeżdża przez dolną jezdnię. Przed wjazdem po skarpie na górę zatrzymuje się i wysiada z samochodu. Harła (chodź!)- mówi do mnie. Wysiadam i idziemy w stronę stalowej podpory wiaduktu. Już z daleka widać że jest ona solidnie uszkodzone po bliskim spotkaniu z czymś ciężkim i przejazd wiaduktem wspartym na takim słupie jest faktycznie niebezpieczny. Mosju- mówi Ahmed pokazując na uszkodzenie i dumnie wypinając pierś- c’est moi!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz