Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.
czwartek, 9 lutego 2012
zachód słońca na pustyni
Dzień 4. Jedziemy sobie ładny kawałek drogi do Erfoud. Niedaleko bo tak z 500 km. Jedziemy przez wielki nic, stajemy po drodze w sennym miasteczku. Aż tu nagle postój w szczerym polu i goni nas jakiś facet na rowerze.Pani Profesor Entomolog kompletnie nie zajmuje się tym co z reguły budzi zachwyt wycieczki, odłącza się błyskawicznie się sprawnie od grupy i łapie na rozłożony parasol to co uda się jej wytrzepać z krzaczków- różne żyjątka, niewidoczne, zdać by się było, gołym okiem, a potem robi im prześliczne fotki. I dobrze bo większość nie dożywa transportu do Polski. Nas interesuje jednak co innego- Natalka zarządza wyjść z autokaru i zabrać ze sobą wodę(?). Wodą tą polewamy skały i oczom naszym ukazują się żyjątka morskie (?czy nie ciekawsze niż fauna łapana na parasol?) wtopione w skały- jakieś kalmary o kształcie marchewki, małże, ślimaki i inne mariscos. Te skały są wydłubywane obrabiane (ręcznie lub mechanicznie) i sprzedawane jako meble lub sprzęty wielkogabarytowe, bądź też jako wisiorki (prawdę mówiąc dość ciężkie).
No i ten facet co przypedałował w pośpiechu to właśnie sprzedawca takich pamiątek- niedrogo nawet je cenił- rzędu 2-3 Euro. Docieramy wczesnym popołudniem do hotelu. Czemu tak wcześnie?- ano w programie jest (zatankowane Toyoty Landcruisery już przygotowane) wyjazd na pustynię i oglądanie tamże zachodu słońca.
Jazda rzeczywiście jak na safari. Po drodze stajemy w małej osadzie Nomadów- namioty i prymitywne chaty z trzciny. Częstują nas miętową herbatą, robimy zdjęcia (wzruszająca kuchnia i „łazienka”) i w drogę bo już piąta a słońce zachodzi o szóstej.
Rzut oka na mapę mówi że jesteśmy tuż przy granicy z Algierią, gdzie leży przecudowny Taghit i gdzie to oglądałem tęże pustynię- Grand Erg Occidental- po raz pierwszy. Wydmy w promieniach zachodzącego słońca robią niesamowite wrażenie, a karawana wielbłądów tylko je potęguje.
Wracamy do hotelu na kolację- a tam kolejne rozczarowanie: po pierwsze- już od progu wita nas moje „ulubione” eine kleine nachtmusic czyli malenkaja nocznaja serenada. Na cholerę mi Mozart na pustyni, nie ma lokalnej ładnej muzyki??
Po drugie- obsługa niekumata i niezbyt uprzejma a w dodatku nie można zamówić wina, co dotąd było standardem. Po trzecie- potrawy nie za zbytnio smaczne, mało i niektóre zimne. Wyjątkowo tutaj- minus, mimo iż sam hotel całkiem ładny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz