Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.
niedziela, 26 lutego 2012
kasba- gwiazda filmowa
Dzień 6. Dziś w programie dzień bardzo spektakularny, bo to i słynne z filmów różnorakich kasby, i przejazd przez góry (nie pagórki). Zrzucam znów zdjęcia na laptopa i czyszczę oczywiście kartę z zapełniających ją wczoraj kilku gigabajtów zdjęć i w drogę. Droga niedaleka bo już na obrzeżach miasta usytuowana jest kasba Tautrit, przed wejściem wycieczka zaopatruje się jeszcze w hobzę i wodę. Jak to jednak gusta i przyzwyczajenia ewoluują- na początku prawie wszyscy kupowali beznadziejne bagiety, teraz docenili smak prawdziwej świeżej hobzy. Na dziedzińcu kasby – armata, na którą wszyscy po kolei wchodzą by zrobić pamiątkowe zdjęcie. Ta kasba jednak to tylko wstęp- przed nami prawdziwa gwiazda filmowa-
Ain Banhadou, grała pierwszoplanową role w takich produkcjach jak Gladiator, czy Klejnoty Nilu ( i wiele innych). Jest rzeczywiście niebywale fotogeniczna a przede wszystkim zamieszkała. Piękny jest widok kolorowych ręczników, chust czy gaci na tle średniowiecznej kasby. Funkcjonują warsztaty tkackie, drobni rzemieślnicy i małe sklepiki.
Hej, Alibaba (to oczywiście do mnie) jak się nazywasz? Don Pedro. Skąd jesteś?. Stłumiłem w zarodku narzucającą się Barcelonę, a nuż poliglota zna kataloński, - z Alicante. Udało się i po wymianie grzeczności ruszyliśmy w górę. Z góry piękny widok, a mój nie tyle sokoli wzrok co zoom 480mm wypatrzył w korycie ouedu (okresowa rzeka, teraz sucha) panią profesor z pięknym kolorowym parasolem. Cóż, ta piękna kasba przegrała i tym razem z pasją entomologiczną.
czwartek, 16 lutego 2012
kobiety jak te kwiaty
5’ Przejazd przez kaniony i doliny rzek- niesłychanie malowniczy a ukazujące się naszym oczom kasby i ksary budzą jęki zachwytu. Jedziemy już przez okolice górskie, spada nieco temperatura a i wiatr się wzmaga. Nie przestrasza to jednak naszych dzielnych zdobywców którzy po wczorajszej wizycie na pustyni zdecydowali się wreszcie na założenie krótkich majtek i klapek.
Niestraszne i powiewy wiatru naszej pani profesor. Choć jeden taki powiew wywiał ją – wraz z nieodłącznym parasolem- z krzaków i poniósł kilkadziesiąt metrów, wylądowała z prześlicznym telemarkiem za co dostała od wycieczki gromkie brawa i wysokie noty. Jedna z naszych koleżanek uskarża się na migrenę, co sprawia że jedziemy przy akompaniamencie piosenki nuconej przez jej małżonka:
Kobiety jak te kwiaty, kto żonaty ten wie
Powąchać- tak, dotykać – nie
Minęła pora godowa, teraz tylko boli głowa
Zaiste fajne i wesołe to towarzystwo z naszej wycieczki, zaraz ktoś dośpiewał:
Gdy przyjdzie wiosna- przyjmij ten cios na klatę
Jeszcze gorzej będzie latem.
No i koniec końców stanęliśmy w hotelu w Ouerzazate.
niedziela, 12 lutego 2012
co to są ketary?
Dzień 5. Przed nami najładniejsza widokowo trasa, bo to i „droga tysiąca kasb”, i przełomy rzek (gorges du Dades i Todra) i malownicza dolina rzeki Draa.
Co chwila stajemy i wyskakujemy z samochodu na zdjęcia, a jak nie można to podziwiamy (albo i pstrykamy) przez szybkę. Na dzień dobry odwiedzamy jednak manufakturę wytwórni sprzętów i pamiątek z owych skał widzianych wczoraj. Meble z granitu z widocznymi kalmarami czy małżami nie robią na nikim specjalnego wrażenia.
Wrażenie robi sama fabryka żywcem przeniesiona z „ziemi obiecanej” a w szczególności olbrzymia piła tnąca skalne bloki. Biorą nas też oczywiście do sali ekspozycji drobnych pamiątek gdzie to już ceny są wielokrotnie wyższe niż u naszego rowerzysty. O dziwo- i tu chętni się znajdują.
Ruszamy w drogę i po jakimś czasie oczom naszym ukazują się kopce kreta tyle że nieco większe.
To ketary- informuje nas Natalka- system transportu wody istniejący od starożytności i wykorzystujący wody podskórne. Oczywiście stajemy i wchodzimy do jednego z tych kopców. System działa i nieźle funkcjonuje do dziś. Nieopodal „baza sprzętu” i „biuro budowy”, jeśli manufaktura wyglądała na 19-wieczną to tu mamy obrazek prawie żywcem (gdyby nie motorower stojący przed ‘biurem”) wyjęty ze średniowiecza.
czwartek, 9 lutego 2012
zachód słońca na pustyni
Dzień 4. Jedziemy sobie ładny kawałek drogi do Erfoud. Niedaleko bo tak z 500 km. Jedziemy przez wielki nic, stajemy po drodze w sennym miasteczku. Aż tu nagle postój w szczerym polu i goni nas jakiś facet na rowerze.Pani Profesor Entomolog kompletnie nie zajmuje się tym co z reguły budzi zachwyt wycieczki, odłącza się błyskawicznie się sprawnie od grupy i łapie na rozłożony parasol to co uda się jej wytrzepać z krzaczków- różne żyjątka, niewidoczne, zdać by się było, gołym okiem, a potem robi im prześliczne fotki. I dobrze bo większość nie dożywa transportu do Polski. Nas interesuje jednak co innego- Natalka zarządza wyjść z autokaru i zabrać ze sobą wodę(?). Wodą tą polewamy skały i oczom naszym ukazują się żyjątka morskie (?czy nie ciekawsze niż fauna łapana na parasol?) wtopione w skały- jakieś kalmary o kształcie marchewki, małże, ślimaki i inne mariscos. Te skały są wydłubywane obrabiane (ręcznie lub mechanicznie) i sprzedawane jako meble lub sprzęty wielkogabarytowe, bądź też jako wisiorki (prawdę mówiąc dość ciężkie).
No i ten facet co przypedałował w pośpiechu to właśnie sprzedawca takich pamiątek- niedrogo nawet je cenił- rzędu 2-3 Euro. Docieramy wczesnym popołudniem do hotelu. Czemu tak wcześnie?- ano w programie jest (zatankowane Toyoty Landcruisery już przygotowane) wyjazd na pustynię i oglądanie tamże zachodu słońca.
Jazda rzeczywiście jak na safari. Po drodze stajemy w małej osadzie Nomadów- namioty i prymitywne chaty z trzciny. Częstują nas miętową herbatą, robimy zdjęcia (wzruszająca kuchnia i „łazienka”) i w drogę bo już piąta a słońce zachodzi o szóstej.
Rzut oka na mapę mówi że jesteśmy tuż przy granicy z Algierią, gdzie leży przecudowny Taghit i gdzie to oglądałem tęże pustynię- Grand Erg Occidental- po raz pierwszy. Wydmy w promieniach zachodzącego słońca robią niesamowite wrażenie, a karawana wielbłądów tylko je potęguje.
Wracamy do hotelu na kolację- a tam kolejne rozczarowanie: po pierwsze- już od progu wita nas moje „ulubione” eine kleine nachtmusic czyli malenkaja nocznaja serenada. Na cholerę mi Mozart na pustyni, nie ma lokalnej ładnej muzyki??
Po drugie- obsługa niekumata i niezbyt uprzejma a w dodatku nie można zamówić wina, co dotąd było standardem. Po trzecie- potrawy nie za zbytnio smaczne, mało i niektóre zimne. Wyjątkowo tutaj- minus, mimo iż sam hotel całkiem ładny.
poniedziałek, 6 lutego 2012
palmy i kasby- jak w bajce
3”’ Ruszamy dalej, mijamy pojawiające się już tu i ówdzie kasby (domostwa lub grupy domów), i ksary (to samo lecz ufortyfikowane). Stajemy przy jednej z kasb, a naprzeciwko palmeria, czyli coś w rodzaju oazy. Już od wejścia towarzyszą nam chłopcy na osiołkach pragnący za wszelką cenę sprzedać daktyle, których tu zatrzęsienie. Nasz przewodnik Salah wspina się na palmę, grożąc ostrzegawczo paluszkiem innym „ochotnikom” i zrzuca stamtąd świeże daktyle.
Chłopcy niezrażeni chcą za wszelką cenę (która w międzyczasie spada) sprzedać swój towar. Obok mnie idzie dwóch chłopaków (a trzeci jedzie na ośle). Jestem Don Pedro- przedstawiam się, a ty? - Mohamed (wiadomo- najbardziej szanowane imię)- dumnie wypina pierś jeden z nich. Mosju, nie słuchaj go- to Mustafa!- krzyczy drugi! A ty kto?- pytam tego drugiego. Aliane- odpowiada niepewnie. I słusznie bo zaraz słyszymy śmiech: Szuf (popatrz) , Alibaba (to do mnie), Ali- ane, Ali- Ha ha ha ANE (osioł)! Ma czego chciał.
Zwiedzamy kasbę leżącą po drugiej stronie drogi- cudo, wszystko z naturalnych materiałów: glina- wszechobecna w tym regionie, drewno- tego mamy w nadmiarze. Prymitywne sprzęty i narzędzia, jest kuchnia, jest nawet i prysznic- gliniany dzban z wodą i kanalik ściekowy odprowadzający wodę. W następnej niesłychanie fotogenicznym ksarze- Tissergate udało się zrobić piękne ujecie- w promieniach zachodzącego słońca, samotna baba w haiku zmierza do wejścia do ksaru.
Nocleg w Zagorze (bywalcy dodadzą zaraz- Starej). Hotel jak z bajek 1001 nocy, ogrody ślicznie oświetlone, pośród nich małe restauracyjki i bary, basen. Jemy smakowita kolację. Jedyny przykry zgrzyt- muzyka bynajmniej nie arabska lecz europejska i to taka skomercjalizowana muzyczka. Przyrzekłem sobie ze napiszę o tym końcowej ocenie wycieczki.
czwartek, 2 lutego 2012
pierwszy obiadek w Maroku
3” Na obiad rozczarowanie. Czy jest jakaś porządna zupa?- pokazują mi pomyje po płukaniu kotła z warzywami. Jest siorba?- nie ma. Jest harira?- nie ma. Macie merguezy?- nie ma. A może burki (brick, taka zbieżność brzmieniowa). Nie ma. Ma kensz! No to co macie? Mamy, Mosju- tazine. Tazine to w zasadzie nie jest danie lecz naczynie z charakterystycznym przykryciem w kształcie stożka. W tym naczyniu można upiec (?udusić?) wszystko. Zamawiam jagnięcinę w warzywach. Smaczne ale chyba kiedyś jadłem lepsze. Przy okazji widzę (słyszę) jak para z naszej wycieczki nie może ani rusz dogadać się z restauratorem. Pomagam zatem w zamówieniu i w zamian:
- To oni a nie my otrzymują swój tazine wcześniej. Zjedli zapłacili i wyszli a my jeszcze czekamy
- gdy już po ponadnormatywnym oczekiwaniu ponagliłem ich, dostaliśmy wreszcie swoje i przyszło do płacenia okazało się że doliczyli i ich obiad no mojego rachunku (przecie zamawiałem, to czemu teraz nie chcę płacić?!). Zdziwiony właściciel skorygował jednak rachunek.Duży plus- na suku udało mi się bez żadnego kłopotu kupić wreszcie porządne pieczywo- hobzę którą wcinamy z apetytem czekając na naszego tazina.
Subskrybuj:
Posty (Atom)