Wyspa słynie z upraw winorośli, Lanzarotańskie wina (szczególnie białe) są słynne na całym świecie. Ale jak tu uprawiać cokolwiek przy częstych wiatrach i notorycznym braku wody. „Campecinos” poradzili sobie z tym świetnie. Każda roślinka ma osobny „dołek” otoczony z 3 stron niskim kamiennym murkiem (bez zaprawy) chroniącym przed wiatrem, a wodę zapewnia prosty system nawadniania.
Sami już robimy wycieczki po wyspie. Wjeżdżamy na najwyższe punkty wyspy z wulkanem Corona, i cudownym widokiem na wysepkę Graciosa. Zjeżdżamy do wioski przylepionej do morza – Punta Mujeres.
Domy dotykające do Oceanu są często zalewane. Na jednym z nich zobaczyliśmy zadziwiające rękodzieło – podwyższenie komina o metr. Okazało się, że w czasie sztormów woda tak szaleje, że wlewała im się przez komin. W zatoce surferów podziwiamy dwumetrowe fale. Kąpieli nie ryzykowaliśmy. Za to kąpiemy się chętnie na naszej plaży w Puerto del Carmen. Sangria, i sjesta. To już trzecia nasz pobyt w tym regione, i nie ostatni.
Maghreb, czyli miejsce gdzie zachodzi słońce - to jedna z pierwszych definicji, która wryła mi się w pamięć podczas wieloletniego pobytu w północnej Afryce. Pozostała fascynacja architekturą, kulturą i historią, nostalgia za przepięknymi krajobrazami, ciepłem morza Śródziemnego. Wszystkie kraje północnej Afryki, której dominującą częścią (zachodnią) jest właśnie Maghreb są z pozoru podobne, a jednak różne. Wyruszymy w podróż po tej fascynującej krainie.
poniedziałek, 27 listopada 2017
piątek, 24 listopada 2017
Lanzarote
Po Teneryfie i Gomerze przyszedł czas na Fuertę, z wizytą na Lanzarote. Wizytą zbyt krótką, by te wrażenia zapamiętać i przetrawić. Ale kto nam broni pojechać tam jeszcze raz?!
Ponad 5 godzin lotu to dużo, tym bardziej, że w samolocie nie idzie spać. Próbuję słuchać muzyki, ale to dużo nie pomaga. Wychodzimy wreszcie z samolotu i …. zderzam się z murem gorąca odbierającym oddech. To afrykańskie sirocco na gościnnych występach. Potrwa niecałe 2 dni i wszystko wróci do normy.
Nasz hotel – jak wszystko tutaj – biały o niskiej zabudowie. Widać rękę Cazarego Manrique. Genialny architekt, polityk i działacz, doprowadził na wyspie do porządku architektonicznego. Nie ma wieżowców, dużych centrów handlowych, a przede wszystkim reklam, szpecących krajobraz. Domki są parterowe lub jednopiętrowe, pomalowane na biało. Co krok widać też jego prace, jak np. pomniki „żywe” (na wiatr) czy statyczne jak „pomnik wieśniaka”.
Główną atrakcja Lanzarote są wulkany, niektóre wygasłe, inne nie do końca. W parku Narodowym Timanfaya stoimy na, aktywnym jeszcze wewnątrz, wulkanie. Gdy obsługa wlewa w dziurę wiadro wody, do góry tryska gejzer! „Góry Ognia”, czyli Timanfaya nie po to jest na liście UNESCO rezerwatu biosfery, by teraz dawać się zadeptać. Wjazd na „drogę wulkanów” tylko autokarami w zorganizowanych grupach.
Wjeżdżamy na samą górę, skąd rozpościerają się zapierające dech w piersiach widoki na kratery wulkanów. Morze lawy tworzy niesamowity krajobraz. Niedowiarki mówią, że sceny (ponoć na żywo) ze zdobycia księżyca, były nadawane stąd!! W autokarze, z głośników słyszymy ciekawe komentarze na tle wspaniale dobranej muzyki (Requiem Mozarta), potęgującej wrażenie.
A propos muzyki – w grotach „Jameos del Agua” Manrique stworzył amfiteatr. Akustyka wstrząsająca, słyszysz, że muzyka dosłownie wlewa się i wypełnia całą przestrzeń. Kiedyś Tomasz Stańko, po tysięcznych zabiegach dyplomatycznych, dostał zgodę na jedną godzinę, na nagranie zjawiskowej płyty w Taj Mahal w jaskiniach Karla Caves w Indiach. Tutaj ma bliżej, może nagra inną płytę.
W drodze powrotnej przystanek w kawiarence na wyśmienitą kawę z rumem. Jedna z pań nic nie zamawia, informując z wyższością, że nie będzie płacić za kawę (1 Euro), bo ma przecież „All excuse me”. Druga nie chce być gorsza i zamawia: Kava, proszę. Mieliśmy uciechę, gdy kelner przyniósł szampana. Mina pani – bezcenna.
Przez lata głównym przedmiotem polowania ( z tchórzofretkami) były króliki. Stąd tubylcy nazywani są „Conejeros” (conejo- królik). Radzę nie pomylić z „cojoneros”.
Ponad 5 godzin lotu to dużo, tym bardziej, że w samolocie nie idzie spać. Próbuję słuchać muzyki, ale to dużo nie pomaga. Wychodzimy wreszcie z samolotu i …. zderzam się z murem gorąca odbierającym oddech. To afrykańskie sirocco na gościnnych występach. Potrwa niecałe 2 dni i wszystko wróci do normy.
Nasz hotel – jak wszystko tutaj – biały o niskiej zabudowie. Widać rękę Cazarego Manrique. Genialny architekt, polityk i działacz, doprowadził na wyspie do porządku architektonicznego. Nie ma wieżowców, dużych centrów handlowych, a przede wszystkim reklam, szpecących krajobraz. Domki są parterowe lub jednopiętrowe, pomalowane na biało. Co krok widać też jego prace, jak np. pomniki „żywe” (na wiatr) czy statyczne jak „pomnik wieśniaka”.
Główną atrakcja Lanzarote są wulkany, niektóre wygasłe, inne nie do końca. W parku Narodowym Timanfaya stoimy na, aktywnym jeszcze wewnątrz, wulkanie. Gdy obsługa wlewa w dziurę wiadro wody, do góry tryska gejzer! „Góry Ognia”, czyli Timanfaya nie po to jest na liście UNESCO rezerwatu biosfery, by teraz dawać się zadeptać. Wjazd na „drogę wulkanów” tylko autokarami w zorganizowanych grupach.
Wjeżdżamy na samą górę, skąd rozpościerają się zapierające dech w piersiach widoki na kratery wulkanów. Morze lawy tworzy niesamowity krajobraz. Niedowiarki mówią, że sceny (ponoć na żywo) ze zdobycia księżyca, były nadawane stąd!! W autokarze, z głośników słyszymy ciekawe komentarze na tle wspaniale dobranej muzyki (Requiem Mozarta), potęgującej wrażenie.
A propos muzyki – w grotach „Jameos del Agua” Manrique stworzył amfiteatr. Akustyka wstrząsająca, słyszysz, że muzyka dosłownie wlewa się i wypełnia całą przestrzeń. Kiedyś Tomasz Stańko, po tysięcznych zabiegach dyplomatycznych, dostał zgodę na jedną godzinę, na nagranie zjawiskowej płyty w Taj Mahal w jaskiniach Karla Caves w Indiach. Tutaj ma bliżej, może nagra inną płytę.
W drodze powrotnej przystanek w kawiarence na wyśmienitą kawę z rumem. Jedna z pań nic nie zamawia, informując z wyższością, że nie będzie płacić za kawę (1 Euro), bo ma przecież „All excuse me”. Druga nie chce być gorsza i zamawia: Kava, proszę. Mieliśmy uciechę, gdy kelner przyniósł szampana. Mina pani – bezcenna.
Przez lata głównym przedmiotem polowania ( z tchórzofretkami) były króliki. Stąd tubylcy nazywani są „Conejeros” (conejo- królik). Radzę nie pomylić z „cojoneros”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)